Pustynia Burzy

Madame Lakeshia
Dorosły

Madame Lakeshia


Female Liczba postów : 135
Wiek : 32

     

Pustynia Burzy B0Gee3O

Z pozoru pustynia, jak pustynia: za dnia gorąco, nocą natomiast zimno i nieprzyjemnie. Gdzieniegdzie porozrzucane formacje skalne, wysokie i ostre lub - wręcz przeciwnie - niskie i tępo zakończone. Na część z nich można wspiąć się bez większych trudności, do innych natomiast lepiej nawet nie podchodzić, bo i nie wiadomo, kiedy jakiś odłam skalny postanowi poddać testowi grawitację - chcesz dostać nim w głowę, Przybyszu?
Jednak, jednak! W miejscu tym bardzo często miejsce mają burze: zarówno standardowe, piaskowe, jak i deszczowe, z grzmotami i błyskawicami. Czasami także, w drodze jednak wyjątku, miejsce mają soczyste i intensywne gradobicia. Lepiej wtedy skryć się w jednej z wielu jaskiń, znajdujących się w pobliżu, a na pewno bezpieczniejszych, aniżeli parasole kamienne.


Marano
Latający Lekarz



Female Liczba postów : 803
Wiek : 22
Skąd : Severynia

     
Roczne wakacje - oto powód nieobecności Marano. Czy ktoś w to jednak wierzy? I słusznie, bo zamiast wylegiwać się na gorącym piasku w akompaniamencie szumu fal, ona zmagała się z przeszłością. Nauczywszy się pełnej obsługi dwojga pierzastych przyjaciół umocowanych na grzbiecie - czyli skrzydeł - wadera wyruszyła w długą podróż w rodzinne strony, to jest prosto do Severynii, gdzie okrzykiwano jej imię z czcią. Nikt nie bluźnił, nikt nie wyklinał. Uznawszy samicę za martwą po jej ucieczce przed laty, postawiono na jej cześć pomniki uświęcające jej postać. Jakież było zdziwienie, gdy pewnego dnia wylądowała na ziemi ojczystej brudna od krwi, potu i kurzu, które niosła ze sobą podróż z Krainy. Musiała poświęcić stanowisko Alfy Watahy Ognia oraz Lekarza, by móc odejść z czystym sumieniem. Zamierzała pozostać wśród swoich, ale wewnętrzny głos wciąż szeptał, że dom jej gdzie indziej. Pożegnała zatem braci i siostry z ognistą krwią, jak i ona, po czym wróciła, wtórnie zyskując status tutejszej lekarki.
Na pustyni pojawiła się znienacka, by ździebko odpocząć od zgiełku codzienności; od wilków kłapiących dziobami na prawo i lewo, nierzadko bez jakiegokolwiek ładu tudzież składu. Jak ten pustelnik, chciała pobyć sama. W ciszy, od czasu do czasu przerywanej niewinnym szumem wiatru czy dźwiękiem piasku odbijającego się od rozmaitych skał. Wielkość niektórych była wręcz przerażająca. Zamiast jednak położyć się grzecznie, jak przystało na wychowaną waderę z manierami godnymi księżniczki, wolała podjąć się wyzwania i spróbować o własnych siłach wdrapać na szczyt formacji skalnych składających się w coś, co kształtem swym przypominało... właściwie to nie wiem, co mogło przypominać. Grunt, że w zamiarach Marano leżało dotarcie na górę bez pomocy skrzydeł, którymi w razie potrzeby - to jest w razie upadku i nieuniknionego zjawiska śmierci - zamierzała się wspomóc.
I kiedy tak stawiała łapę za łapą, przysłuchując naturalnym dźwiękom Mamuśki Natury, wsunęła chcąc nie chcąc jedną z kończyn, a raczej jej zwieńczenie w ciasny otwór międzyskalny. Sytuacja na pozór zwyczajna, niegroźna, błaha wręcz. Ale kiedy okazuje się, że utknąłeś, zaczyna się robić gorzej. Szczególnie, gdy żadna siła nie jest w stanie ci pomóc, a na niebie zbierają się ciemne chmury. Samica przełknęła głośno ślinę, wodząc zlęknionym wzrokiem po zachmurzonym nieboskłonie. I nagle: BUM! Stało się. Pierwsza błyskawica w ognistej barwie powędrowała ku wysuszonej na wiór ziemi, uderzając w nią z impetem. Zdziwiła się, bo przecież to najwyższe obiekty padają ofiarami piorunów. Natychmiast pożałowała tej myśli, gdy spostrzegła, jak jeden z nich zderza się z olbrzymią skałą, krusząc ją. Drobne kamyczki ruszyły ku Barankowi, odbijając boleśnie od łba, pyska i innych części ciała, na których wymianę szkoda czasu i opuszków palców.
- No to zajebiście - bąknęła pod nosem, rozglądając się w przerażeniu. Potrzebowała pomocy, to niewątpliwie. W pojedynkę nie była w stanie wyswobodzić łapy z ciasnych kleszczy. - Cholera, niech mi ktoś pomoże! - krzyknęła desperacko, gdy następna błyskawica uderzyła tuż obok poprzedniej, zsyłając na nią deszcz kolejnych mini-meteorytów.
Vincent
Dorosły Przedsiębiorca, Przewodnik
Dorosły Przedsiębiorca, Przewodnik

Vincent


Male Liczba postów : 369

     
Vincent, niczym prawdziwy błędny rycerz, ponownie zabłądził. I to bardzo, do tego stopnia, że nawet Okruszka stracił z oczu. Co teraz? Jak trafić do domu? Wszędzie wokół pustynia, jak okiem sięgnąć. I jeszcze zbiera się na burzę. A jak tu być dzielnym i odważnym, gdy ma się mokre futerko?
To nie tak, że Vince nie lubił wody. Lubił. Ale przekonał się już, że przemoknięcie kończy się wizytą w Lecznicy, jeśli nie ma się własnej jaskini, w której możnaby wyschnąć. Katar, kaszel, osłabienie i ogólna niezdatność do walki ze smokami były objawami najstraszniejszej klątwy świata - choroby.
W momencie jednak, gdy pośród grzmotów dzielny rycerz posłyszał wołanie o pomoc, przeziębienie przestało go martwić. Ile sił w białych, puchatych łapkach, popędził na spotkanie niebezpieczeństwu, by ocalić księżniczkę.
- Nie lękaj się, pani! Ocalę cię! - zawołał, ledwo ukazała się jego oczom.
Zaraz też podjął wspinaczkę. Nie miał skrzydeł, które mogłyby mu pomóc. Nie miał nawet tłuszczu na zadku, który zamortyzowałby upadek. Mimo to, bez strachu ruszył pomóc uwięzionej waderze. Deszcz przemoczył go w ciągu kilku chwil, a śliskie od wody kamienie dawały liche oparcie dla łap. Głupi jednak ma zawsze szczęście, a ta wspinaczka bez asekuracji z całą pewnością do mądrych nie należała. Jakimś cudem udało mu się więc wdrapać dość wysoko, by sięgnąć do uwięzionej księżniczki.
- Wszystko w porządku? - zapytał, wpatrując się niebieskimi ślepkami w najpiękniejszą waderę, jaką w życiu widział.
Ryzykując upadek, jedną z łapek puścił skałę, chwytając delikatnie uwięzione odnóże księżniczki. Ostrożnie, by nie połamać jej paznokietków (księżniczki są takie delikatne!), zaczął manewrować uwięzioną łapką, chcąc ją wysunąć z otworu. Skoro wlazła, to i wyjdzie. A jeśli się nie uda, włoży w to więcej siły. Tylko wtedy, jeśli uwolni księżniczkę, spadnie.
Marano
Latający Lekarz



Female Liczba postów : 803
Wiek : 22
Skąd : Severynia

     
Pomimo krytycznej sytuacji, w jakiej się znalazła, zachowała zimną krew, choć do oczu cisnęły się słone łzy, diabelnie piekące pod powiekami Marano. Zagryzła wargę, niemal doprowadzając do jej rozcięcia za sprawą ostrych kłów, tym samym zwalczając chęć poddania zaistniałym wydarzeniom. Siłowała się z zaklinowaną łapą, próbowała sprytnych, iście inteligentnych rozwiązań, ale nic nie przynosiło rezultatu. Ach, gdyby tylko miała trzecią łapę, którą to mogłaby się podeprzeć i zmniejszyć trudność oswobodzenia o dobrą połowę. Ba! może procent spadły do dosłownego minimum! Nigdy nie poległa w żadnej walce, ale tym razem czuła, że gra na przegranej pozycji, z góry przesądzonej. Ale cóż to? Na horyzoncie rozmazana plama, z sekundy na sekundę nabierająca ostrości. Dzięki ponadprzeciętnemu wzrokowi dostrzegła basiora nim jeszcze znalazł się na tyle blisko, by zwyczajne stworzenie było zdolne dopatrzyć się owego gościa. Rejestrując jego obecność, którą potwierdził okrzykiem - a już myślała, że to jakaś fatamorgana czy ki inny czort - poczuła, że kamień spadł jej z serca. Niestosowne określenie jak na tę okazję, bo kolejne odłamki, znów większe, postanowiły przypuścić atak na niewinnego Baranka, spragnionego pomocy. W dodatku ulewa, która nagle znalazła swój początek w trakcie tej zawieruchy sprawiła, że skały nabrały śliskości.
Dostrzegłszy nieznanego samca brnącego dzielnie ku prawie-szczytowi, czyli ku miejscu, w którym się znajdowała, odczuła silny niepokój. A co jeśli spadnie? Nie pozwoliła egoizmowi zapanować nad myślami, albowiem nie skupiała się na fakcie, iż nikt nie zdoła jej ocalić, a że to on odda życie za nią samą, nawet nie wiedząc, jakie jest jej imię. Oto przykład altruisty! Prometeusz jak nic!
- Czy w porządku? Gdyby było dobrze, nie darłabym się stąd jak... jak kretynka. Bogowie przenajświętsi, uważaj! - Rozłożyła swe majestatyczne, upierzone skrzydła nad nimi, dopiero teraz wpadając na pomysł, by uczynić z tej pary nieposłusznych do niedawna nicponi coś na kształt tarczy. W ten sposób ocaliła ich przed cięższymi kamieniami, które pojawiły się znienacka. - To na nic, próbowałam wszystkiego. Uciekaj stąd, ja sobie jakoś... - urwała gwałtownie, kiedy za sprawą nieznajomego jej łapa odzyskała wolność. Gdyby grali w kreskówce, szczęka Marano najprawdopodobniej opadłaby teraz do samej ziemi, gubiąc przy tym wszystkie śnieżnobiałe kły, jakie posiadała. A potem Vincet, którego imienia nie znała, gwoli ścisłości, posprzątałby jej zęby na szufelkę i wsypał z powrotem na dawne miejsce, by finalnie zamknąć jadaczkę Baranka gładko jak szufladkę z Ikei w akompaniamencie szczęku kasy sklepowej. Otrząsnęła się ze swych przemyśleń i wyobrażeń. W samą porę, rzec można, bo właśnie największy kolos robiący dotychczas za dach całokształtu zsunął się za sprawą błyskawicy. Ziemią wstrząsnęło gwałtownie. Znacie tę chwilę w filmach zwaną momentem zwolnionego tempa? Tak właśnie dostrzegała teraz głaz wilczyca. W rzeczywistości mknął jak strzała.
Wadera wysunęła pazury, odbiła się od dotychczasowego podłoża i schwytała w przednie łapy wybawiciela. Tym razem ich role najwyraźniej poniekąd się odwróciły. Ruszyła ku niebiosom, omijając sypiące się z góry kamienie. Z pewnością właśnie przechodziła przez najboleśniejszy z lotów w swojej historii. Ominęła kolosa, który miał być przyczyną ich śmierci. Wokół unosił się kurz, który zyskał na sile, gdy tylko całość "budowli" opadła na ziemię. Pozostały tylko gruzy, na których po chwili wylądowała, stawiając w pierwszej kolejności samca na nierównej ziemi, którą tworzyły odłamki skalne. Zakaszlała, odganiając łapą pyły.
- Jesteś cały? - spytała, rzucając ku niemu spojrzenie spod wachlarzu gęstych rzęs. Ślepia trzymała przymknięte, by nie łzawiły nadmiernie od kurzu wirującego w powietrzu, powoli opadającego ku nim.
Vincent
Dorosły Przedsiębiorca, Przewodnik
Dorosły Przedsiębiorca, Przewodnik

Vincent


Male Liczba postów : 369

     
Choć dla wilczycy lot był bolesny, Vince zapamięta go jako jedną z najwspanialszych chwil w życiu. Wszak księżniczka go przytuliła! Czuł wyraźnie bicie jej serca podczas tego krótkiego lotu. Żyła i miała się dobrze, a to dzięki jego pomocy! I była piękna, jakże piękna. Jak to księżniczka, z resztą.
Kamienie, spadające na niego razem z deszczem, nie przeszkadzały mu ani trochę. Nawet, gdy jeden z odłamków przydzwonił centralnie między oczy wilczka, to nie miało znaczenia. Dokonał bohaterskiego czynu, tak, czy nie? Przepełniająca go euforia, spotęgowana przez bliskość uratowanej wilczycy, tłumiła wszelkie nieprzyjemne odczucia. Dla takich chwil warto być rycerzem!
Lądowanie było doświadczeniem przykrym - głównie dlatego, że ten idealny moment przeminął. Do świadomości wilczka dotarł kurz, burza, pulsujący bólem guz na środku łba i fakt, że księżniczki nie powinny moknąć.
- Żyję. - powiedział, sięgając łapką do czoła i rozmasowując bolące miejsce. - A ty, o pani? W czym mogę ci służyć pomocą?
W końcu teraz, po uratowaniu księżniczki, jego obowiązkiem było zadbanie o wszelkie jej wygody oraz o bezpieczeństwo. Gdyby nie to, że był dość młody i powierzchnię ciała miał niedużą, osłoniłby ją przed kurzem i deszczem. A tak? Co zrobić?
Marano
Latający Lekarz



Female Liczba postów : 803
Wiek : 22
Skąd : Severynia

     
Wbrew książęcej otoczce, jaką wokół się prawdopodobnie - a już na pewno nieświadomie - utworzyła, Marano nie spoglądała z wyższością na pobratymców, nie przejmowała się zanadto złamanymi paznokciami, a tym bardziej deszczem, który tak swoją drogą wielbiła. Może nie ponad wszystko, bo miejsce na szczycie podium niezmiennie należało do obserwacji gwiazd, ale wciąż jednak snuła marzenia o romantycznym pocałunku w centrum ulewy. Burza zaś nie podlegała pod ukochane zjawiska, dlatego ilekroć błyskawica uderzała w okolicy, tylekroć wadera poruszała niespokojnie puchatym ogonem, jednocześnie rozglądając się nerwowo.
- Och? - mruknęła zdumiona, spoglądając nań iście pytającym wzrokiem. Słyszała w życiu wiele. Zwracano się doń różnorako: począwszy na "Baranku", poprzez bezosobowe "ona" i na "atencyjnej kurwie" na językach niedoszlifowanych mentalnie ameb kończąc, ale nigdy w swej historii nikt nie raczył zwracać się do niej z takim szacunkiem. No, może nie wliczając Severytanów w rodzinnym kraju. - Powoli, wyjaśnijmy coś sobie: nie potrzebuję ochroniarza. Jestem dużą dziewczynką i z pewnością poradzę sobie z tą drobną ulewą. Nie jesteś mi nic winny. Jesteśmy kwita, jeśli obawiasz się, że zaraz zacznę wymyślać ci różne zadania w podzięce za uratowanie życia. Hej, boli cię to? - naraz zmieniła tok rozumowania, zmniejszając odległość między nimi do minimum. Rozpostarła wtórnie skrzydła, osłaniając ich przed deszczem. Wielofunkcyjni pierzaści przyjaciele w roli parasolki. Odsunęła łapką jego łapę bez cienia zawahania i przyjrzała się guzowi wystającemu spomiędzy kępek jasnej sierści. - To nie wygląda mi na nic poważnego. Poboli i przestanie, a do wesela się zagoi. - Posłała mu szeroki uśmiech. Zlustrowała okiem teren, na jakim się znajdowali. W pobliżu widniało znacznie więcej formacji skalnych niż ta jedna, która się zawaliła i na której właśnie obydwoje stali. Zmrużyła oczy, posługując się swoją ponadprzeciętną zdolnością. Szybko dopatrzyła się niewielkiej jaskini wydrążonej w kamiennych ścianach. - Chodź za mną - rzuciła, nie kwapiąc się o jakiekolwiek wyjaśnienia. Ruszyła przodem, prowadząc ich ku wypatrzonemu schronieniu, przynajmniej tymczasowemu. Zapomniała nawet o tym, że nie znają swoich imion. Cóż, najpierw priorytety.
Vincent
Dorosły Przedsiębiorca, Przewodnik
Dorosły Przedsiębiorca, Przewodnik

Vincent


Male Liczba postów : 369

     
Vince zaczerwienił się pod futerkiem.
- Ja... Jestem rycerzem i... - zaczął jakoś tak nieporadnie, zacinając się co chwilę - No... Ja... Ofiaruję ci mój miecz?
Gdyby miał kolana, upadłby na nie, próbując jej złożyć hołd lenny. Niestety, jako wilk, nie posiadał takowych. Co więcej, nie miał też miecza. To gorszy problem.
Na pocałunki w deszczu, przynajmniej ze strony młodego rycerza, chwilowo nie ma co liczyć - za młody. Potrzebuje jeszcze czasu, by dorosnąć. Choć jej bliskość na niego działała, był zbyt młody, by myśleć o takich rzeczach - i właśnie rozpaczliwie usiłował nie myśleć.
Gdy kazała iść, posłusznie za nią podreptał. Jak to księżniczka, wydawała rozkazy. A rycerz, jak to rycerz, słuchać musi. Podreptał więc za nią.
- A ty jak się czujesz, o pani? Wszystko dobrze? Mogę cię zanieść do lecznicy.
Mniejsza, że był jeszcze nieduży i na pewno lżejszy, niż ona.
Vincent
Dorosły Przedsiębiorca, Przewodnik
Dorosły Przedsiębiorca, Przewodnik

Vincent


Male Liczba postów : 369

     
Księżniczka, delikatnie mówiąc, olała go. Gdyby to była kreskówka, zapewne pokazane by było, jak serduszko wilczka rozpada się na malutkie kawałeczki. Po raz kolejny został odrzucony, potraktowany jak śmieć, zignorowany. Księżniczki chyba tak mają. Często go to spotykało.
Z dziurą w miejscu, gdzie było serduszko, umknął z jaskini prosto na deszcz. Biegł prosto przed siebie, nie mając właściwie miejsca, gdzie mógłby pobiec. Nie miał przecież domu. Był zupełnie sam na tym świecie, za jedyne towarzystwo mając obecnie nieobecnego Okruszka. Nie było miejsca, do którego by należał, ciepłej jaskini w której ktoś by na niego czekał... Taki jest żywot samotnika, prawda? A ksieżniczki jakoś go nie lubią.

zt.
Sponsored content