Wilczuś uśmiechnął się szeroko, przepraszająco. Czas na znalezienie jakiegoś dobrego wyjścia z sytuacji...
- Ale... Jesteśmy już na miejscu, prawda? Wybawiłem cię z opresji?
Bardzo nie chciał wchodzić do wody. Może i było płytko, ale on był malutki - woda by go raz-dwa zabrała. Moknięcie w deszczu w zupełności mu wystarczało. Chyba nie nadawał się do Watahy Wody - stanowczo wolał ciepłe słoneczko, wiatr rozwiewający sierść, miękką trawę i pachnące kwiatki.
- Chyba sir Okruszek nie przepada za wodą... Muszę go zabrać do domu, wysuszyć. - mruknął. To zawsze jakaś wymówka, prawda?
Tylko, że oni nie mieli domu. To może być problem. Może kiedyś kiedyś, jeśli sytuacja stanie się bardziej pomyślna dla tego typu prób, założą własny lokal i tam, na zapleczu, będą sypiać. Wstawi się jakąś kanapę, czy coś... Ale, póki co, nie mieli dokąd wracać. Byli jak bezpańskie psy, bez własnego miejsca na tym świecie. Cóż... Przynajmniej Vincent nie był już sam...