Taharaki

Taharaki
Latający Doświadczony Wilk

Taharaki


Male Liczba postów : 412

     
Imię: Taharaki (Tah, Tahi)

Wiek: Czas płynie nieubłaganie. Tahuś najmniej dwanaście lat liczy, choć sam czasu nie mierzy. Po co? Każdy kolejny dzień jeno do śmierci przybliża...

Orientacja: heteroseksualny, do tego paskudnie wierny. Trudno, by raz zakochane serce powtórnie zabiło, inną damę miłością darząc.

Ranga: Latający Doświadczony Wilk

Historia: Taharaki na świat przyszedł ładne osiem lat temu, samiec więc z niego całkiem rosły i zapewne dojrzały. Ojciec, widząc garstkę szczeniąt, odszedł pewnej nocy, porzuciwszy całą rodzinę. A był to typ nieodpowiedzialny i gburowaty, matka szczeniaka zatem nie próbowała nawet go zatrzymać. Dni mijały, a on rósł i mężniał. Kiedy był już całkiem niemałym podrostkiem, wadera, która go urodziła, znalazła nowego partnera. Wydała mu na świat kolejny miot. W małej norze zatem robiło się coraz ciaśniej, a ojczym Taha okazał się równie nieodpowiedzialny, co jego poprzednik. Historia lubi się powtarzać, niejeden powie. Taharaki, dwójka rodzeństwa z miotu oraz czwórka przyszywanego rodzeństwa zostali sami z matką, która poczęła chorować. Nie minęły trzy dni, a wilczyca całkiem opadła z sił. Taharaki jako całkiem dojrzały samiec przejął na siebie obowiązki wykarmienia rodziny i opieki nad rodzicielką. Servus oraz Milva (rówieśnicy Taharakiego, przyp. userka) mieli dość ciężkiego życia pełnego wyrzeczeń, opuścili zatem jamę. Gdy po tygodniu matka zmarła, Taharaki pozostał sam z czterema nastoletnimi wilczkami. Nie żyło się im zbyt prosto, jednak nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło. Basior stawał się z każdym dniem coraz bardziej wprawnym tropicielem i łowcą.

* * *

Pewnego dnia pozostawił wilczki w norze, ruszając na łowy. Kiedy powrócił, wyrośniętych szczeniąt nigdzie nie było. Zostawiły jedynie list, napisany kawałkiem kredy na skrawku kory drzewa. "Dziękujemy Ci za wszystko. Teraz jednak czas, aby każde z nas zadbało o siebie i przestało być dla Ciebie ciężarem. Gdyby nie Ty, zapewne nigdy nie dożyłybyśmy tej chwili.
- Taimi, Unova, Yella oraz Matisse.
" Z jednej strony poczuł ulgę, bowiem wystraszył się nie na żarty, kiedy spostrzegł nieobecność rodzeństwa. Nie wiedział, dlaczego czwórka wilcząt zniknęła tak nagle, bez żadnego słowa, nie dając wcześniej znać. Z drugiej poczuł niepokój o to, jak sobie ferajna poradzi.

* * *

Jedynie Taimi, najmłodsza, najbardziej energiczna... Tylko jej się nie udało. Dostała się do laboratorium, gdzie ludzie testowali na niej wszelkie kosmetyki. Widział, jak ją porywali. Los chciał, że młoda wilczyca przybyła się z nim pożegnać, jako jedyna. Ludzie wpakowali jej jakiś środek usypiający. Taharaki rzucił się na ratunek, jednakże sam także otrzymał pewną dozę leku. Widział, jak wpakowali ją do klatki, którą załadowali na samochód i odjechali. Więcej nie wiedział, powieki bowiem opadły a on oddał się w objęcia Morfeusza

* * *

Kiedy się pozbierał, ruszył w świat. Zbyt wiele wspomnień wiązał z poprzednim domem. Dotarł do wilków z Watahy Nocy, gdzie postanowił spróbować 'zacząć od nowa', z dala od wspomnień. Wiecznie miał przed oczyma obraz rozpaczliwie wołającej o pomoc Taimi i jego, tak bardzo bezradnego, patrzącego na cierpienie siostry...

* * *

Podczas pobytu tutaj odnalazł waderę, ta niestety cierpiała na amnezję. Nie wiedział początkowo, że to ona. Czuł jednak, że kogoś mu ów istota przypomina. Roxy. Tak się przedstawiła. Potem, w dalszej rozmowie, wyszło na jaw, że cierpi ona na zanik pamięci - efekt uboczny jednego z wielu eksperymentów. Z czasem poskładali wspólnymi siłami strzępy wspomnień i dziś są ponownie szczęśliwą rodziną.

* * *

Podboje miłosne? Coś tam się znajdzie. Była kiedyś taka jedna, z którą doczekał się dość licznej gromadki potomstwa, bowiem aż czwórka ich była. Niestety, nie ułożyło im się, a dzieci poszły w świat, opuszczając te ziemie najpewniej na wieki. Jedynie jego wnuk, Xaert, gdzieś tam się pałęta po Krainie. Nie wpadają na siebie zbyt często. Może to i lepiej?

* * *

Należy wspomnieć, iż obecną partnerkę - niejaką Carly - samiec ten poznał jeszcze nim stał się ojcem. Dzisiaj zaś stanowią szczęśliwą parkę, choć Taharaki podejrzewa, iż w sercu jego lubej tli się nadal spory płomień uczucia względem byłego jej mena, Waspa. Niemniej - o tym ani słowa, bo jeszcze posądzi go o zazdrość! No... może miałaby sporo racji... Jednakże obiecał sobie, iż nigdy nie będzie próbował jej kontrolować czy ograniczać, acz najchętniej kroczyłby za nią krok w krok, pilnując, by ni jeden włos jej nie spadł z głowy. Taki Anioł Stróż. Zaślepiony miłością, szaleniec. Owszem.

***

Dzisiaj? Dzisiaj spierniczył wszystko, co do zepsucia było możliwym. Po dawnych znajomościach ostały się jeno przykurzone niemało wspomnienia; przyjaciele przepadli a rodzina zniknęła. Carly już go nienawidzi - zasłużył sobie, cham i prostak! - choć on nadal życie za jej dobro by oddał.

Charakter: Taharaki jest istotą na ogół wstrzemięźliwą, zwłaszcza jeżeli chodzi o wszelakie uczucia. Emocje i odczucia skrywa głęboko w sobie, nie uzewnętrzniając ich nikomu, kto na to w sposób szczególny nie zasłuży. O sobie i swej przeszłości rozpowiadać nie lubi, podobnie, jak nienawidzi zwierzać się z własnych przemyśleń czy planów na przyszłość. Niemniej jednak jest to samiec całkiem rozgarnięty i inteligentny, choć zdarza mu się działać pod wpływem impulsu. Niejednokrotnie zaatakował w przypływie gniewu, a po zakończonym akcie przemocy żałował tego szczerze. Porywczość bowiem nie raz przysporzyła mu kłopotów. O wyrządzonych mu czy jego bliskim krzywdach nie zapomina, jest bowiem niezwykle pamiętliwym. Jedynie pamięć do twarzy nieco nawala, dlatego czasem zdarza mu się nie dopasować danej postaci do konkretnej sytuacji. Mimo to jednak uchodzi za całkiem spostrzegawczego i sprytnego. Jest niesłychanie honorowy i czasem zdarzy się mu unieść dumą. Na co dzień jest indywidualistą i chodzi własnymi ścieżkami, jednak kiedy trzeba, potrafi się zgrać i współpracować.

Ekwipunek: brak.

Coś więcej: Po jednym z dwóch spotkań z niejakim Sasorim nabawił się rany, na skutek której o mało nie stracił lewego ślepia. Pomogła mu wtedy Elena oraz siostrzyczka - choć nie miał wtedy pojęcia, iż istotka, za którą nadstawił karku, jest z nią spokrewniona. Od tamtej pory lewe jego lico szpeci blizna.

Atrybut: wytrzymałość.
Taharaki
Latający Doświadczony Wilk

Taharaki


Male Liczba postów : 412

     
Nie było go. W zasadzie ile to czasu minęło, kiedy łapsko jego ostatnim razem na ziemiach krainy stanęło? Z pewnością był wtedy jeszcze dzień – którego widoku wiele istnień zapewne już zapomniało, a jeszcze większej ilość stworzeń śni się on po nocach. Miesiąc? Kwartał? Rok? Dziesięciolecie? Och, potrzeba wiele sprytu oraz intelektu, aby być w stanie orzec, jak wiele wody upłynęło oraz ile piachu w klepsydrze przesypaniu uległo! „Niewiele” – jeden szepnie. „Ależ nie, ogrom!” – krzyknie drugi. Jedynie od Ciebie zatem zależy, czyje stanowisko przyjmiesz, jak na sprawę spojrzysz i jakich słów do opisania tejże sytuacji użyjesz. Nie od dzisiaj wiadomo, iż punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. A Ty? Gdzie usiadłeś? Pod sceną? Z tyłu sali, w ostatnim rzędzie, aby przegadać całe przedstawienie ze znajomym? A może schowałeś się za kulisami, z dala od spraw doczesnych? Zastanów się teraz, czy to na pewno jest miejsce, o którym marzyłeś jeszcze kilka dni temu?

Taharaki już wie.
Nie tutaj chciał być.
Dzisiaj był zły na tego, którym się stał.
Dzisiaj wyrzuca sobie, że wstydzi się tego, który mianuje się jego nazwą.
Dzisiaj wściekle wspomina ‘wczorajszego siebie’ i wie, że byłby bardzo z siebie niezadowolonym.

Dzisiaj już wie, że zawsze można upaść jeszcze niżej – chociaż nic by na to nie wskazywało.


* * *

Co się z nim działo przez ten czas?

Wędrował. Dużo, sporo, wiele. Poznawał: istoty żywe, martwe byty, stworzenia niebezpiecznie majaczące na granicy dwóch światów. Sam pewnego dnia niebacznie stanął na cieniutkiej linii, oddzielającej świat żywych od krainy umarłych. Nie wyszedł z tego spotkania bez szwanku, na szczęście jednak uszczerbek na zdrowiu basiora szybko został mu wynagrodzonym. Każdy  w końcu kocha bohaterów oraz wielu z nas marzy o tym, aby stać się jednym z nich. Taharaki także przed latami o tym myślał i – chociaż nigdy nie pchał się w szpony niebezpieczeństwa – nieraz danym mu było się sprawdzić. Nie wdział ni razu jednak peleryny, nie zdobył wolfomobila, nie latał na miotle ani nie zyskał niecodziennej siły. Po prostu: był. Sytuacja tego wymagała. Zjawiał się w miejscu, w którym adekwatnie być go nie powinno.

Tak było i tym razem.
Tylko skończony kretyn mógłby wybrać ścieżkę, którą udał się emerytowany Beta Nocy.
Tylko skończony kretyn parłby przed siebie, podczas kiedy cała leśna fauna adekwatnie opuszczała owy zakątek.
Zakątek ten był ponury do granic możliwości, zacieniony w sposób nader mroczny. Suche drzewa oraz zapach stęchlizny roznoszący  się pomiędzy nimi; spalone rośliny, straszące już z daleka swoim wyglądem; smętne pohukiwania sów, które stanowiły jedyne źródło jakiegokolwiek dźwięku. Wiatr, który poza lasem tym targał niemiłosiernie futrami wszelkich żywych, owłosionych istot, w miejscu tym stracił swoją pewność siebie, zanikając pomiędzy kilkoma pniami zwalonych drzew. Popiół, obecny dosłownie wszędzie (dobrze, że wilki nie noszą majtek – nieprzyjemne to uczucie, nieprawdaż?) obklejał zmoczoną wcześniej sierść samca, powodując swego rodzaju zmianę barwy jego futra. Szedł dzielnie przed siebie, nie wahając się ni chwili. W końcu… W końcu teraz było mu już wszystko jedno. Nieważne, co się z nim stanie. Zawalił na całej linii, krzywdząc każdego, na kim mu zależało. Depresja? Był na nią zbyt silny psychicznie, jednocześnie zbyt słabym będąc, by błędy swoje naprawić. Uważał, że to już niemożliwe; że zniszczył wszystko, co tylko możliwym do zniszczenia było. Nie przejmował się zatem faktem, iż wszelkie zwierzęta – dotąd w lesie tym prym swój wiodące – mijały go szerokim łukiem, gnając w zupełnie przeciwnym kierunku. Każdy o zdrowych zmysłach dostrzegłby, że zwierzyna ucieka z miejsca, do którego pchał się Taharaki. Sam główny zainteresowany jednakże zdawał się tego nie dostrzegać, pomimo pewnego spotkania. Mały, młody, spłoszony jelonek  wyskoczył właśnie spomiędzy spalonych iglaków, aby za moment zderzyć się z przednią częścią wilka. Tahi parsknął jedynie pod nosem, potrząsając łbem, coby powrócić do stanu pełnej świadomości. Spojrzał za mknącym dalej jeleniem, westchnąwszy głęboko. Nie zmienił kierunku. Jakaś dziwna i totalnie irracjonalna siła zdawała się pchać go do przodu, nie bacząc na okoliczności. Nie potrafił się jej sprzeciwiać; może wcale nie chciał? W końcu czuł, iż ma przed sobą jakiś cel. Zniewolony swoistą mieszanką uczuć, w której najbardziej wyrazistymi zdawały się być desperacja, dezorientacja oraz przenikliwa ciekawość, szedł odważnie przed siebie, mijając z dumą kolejne stworzenia, które najwyraźniej stchórzyły. On nie zamierzał. Kimże by był?  Targany wspomnieniami dni minionych stanął twarzą w twarz z kreaturą, której żaden wilk spotkać by nie chciał. W jednej chwili zrozumiał, dlaczego fauna zmieniła zgodnie miejsce zameldowania, kpiąco uśmiechając się do mijanego basiora. Pojął, że zasada, iż z prądem idą tylko śmieci nie zawsze winna znaleźć swoje zastosowanie. Czasem lepiej pozostać śmieciem, lecz zachować status żywego. A gdzież podział się honor, duma oraz wierność pewnym zasadom, tak przecie dogłębnie oraz starannie pielęgnowane w umyśle samca od lat najmłodszych? Wszystko to, w co wierzył od zawsze, wyparowało nagle, w jednej sekundzie ogarnięte zasłoną zapomnienia.

Bestia była przeszło trzy razy większa od sporych rozmiarów wilka. Przypominała zwierzę, chociaż niełatwo jest określić, jakiego gatunku. Wyglądała nieco niczym ogromny niedźwiedź, jednakże uszy posiadała większe, jakby ostrzej zakończone, na pewno zaś nie zaokrąglone. Dwoje bystrych, jarzących się niczym dwie żarówki, żółtych ślepi wiodło po otoczeniu, zatrzymując się w końcu na sylwetce Tahasia, który – sparaliżowany nie tyle przerażeniem, ile skrajnym zaskoczeniem – nie zdążył uskoczyć czy schować się za drzewami. W efekcie sterczał niczym jaki kołek pomiędzy spalonymi pozostałościami po jakiś iglakach, wpatrując się z niedowierzaniem w owe stworzenie. Potwór zaś – nie drgnąwszy przez pierwsze kilka sekund, które basiorowi zdawały się być wiecznością – zaryczał przeciągle, głośno tak, iż zapewne inny stwór tak donośnych odgłosów wydać nie był w stanie. Dopiero teraz były tropiciel dostrzegł ludzką sylwetkę. Młoda kobieta, poobijana i solidnie poraniona, leżała nieprzytomna u samych łap pseudo-niedźwiedzia. Należy tutaj wspomnieć o nienawiści, którą od czasów szczenięcych Tahaś pałał względem dwunożnych panów samozagłady. Niemniej jednak, w sytuacji obecnej prywatne widzimisię schodziło na dalszy plan. Człowiek, nieczłowiek – kobieta umierała. Potrzebowała pomocy. Widział to, czuł każdym zakamarkiem swego ciała. Rzucił się w stronę bestii. Ze zdarzenia tego niewiele pamięta: szarża, próba wgryzienia się w gardło stworzenia, uderzenie potężną łapą… Nie poddał się i okładał po omacku stwora, nie dając się tak łatwo zwalić z nóg. Nie był nigdy wojownikiem ni skrytobójcą, nie znał się na sztukach walki czy sposobach mordu. Jednakże determinacja jego zaowocowała przegonieniem stworzenia. Osłabiony oraz bogatszy o nowe rany (tym samym zapewne i kolejne szramy i blizny do kolekcji hańby, którą – niczym tatuaż – nosił dzielnie przez te wszelkie lata) osunął się na podłoże.

Ocknął się. Nie miał pojęcia, jak wiele czasu minęło. Czuł, iż ktoś starannie opatrzył jego rany. Ubytków skóry tu i ówdzie nie dało się naprawić, w końcu operacje przeszczepów na wilkach niekoniecznie miały prawo bytu – zwłaszcza, iż wilk trafił do pokolenia koczowników. Otworzył oczy dostrzegając kobietę, która zajmowała się przemywaniem jednej z łap basiora. Ciało psowatego trwało ułożone na boku, pysk zaś jego był dość szeroko otwartym. Czuł, iż ludzie wetknęli mu coś pomiędzy szczęki, jakby zamierzając wymusić u samca, coby nie zamykał gęby. Nie rozumiał tego. Próbował przełknąć ślinę, ta jednak smakowała zgoła odmiennie: nabrała metalicznego posmaku krwi. Próbował mlasnąć, nie udało mu się. Wtedy zrozumiał, iż wśród innych obrażeń to jedno było najbardziej doskwierającym: w walce musiał odgryźć sobie ozór, działając po omacku, atakując na ślepo. Ból nie był już tak dotkliwym, jak przed momentem. Osłabienie także zdawało się powoli znikać, odchodzić w zapomnienie. Umysł samca przenikała kompletna furia, narastająca sukcesywnie chwila po chwili, moment po momencie, minuta po minucie. Poderwał się na łapy, wybiegając gwałtownie z jaskini, w której dotąd spoczywał. Dopiero teraz docenił, jak wielkim darem była mowa – i choć dawno jej nie używał, zaczynał za nią paskudnie tęsknić. Nie będzie czuł smaku posiłków, nigdy już się nie odezwie, nie będzie mógł polizać nikogo po pysku… Był na straconej pozycji. Gnał na oślep, nie bacząc ni na ból, ni na opatrunki – które gubił stopniowo jeden za drugim wraz z każdym następnym krokiem. Na cholerę było mu zgrywać bohatera? Kiedyś o mało nie stracił oka, dzisiaj zaś nie miał aż tak wiele szczęścia. Uszedł z życiem, jednak… co to za życie? Kolejne chwile poświęcone refleksjom, kolejne nieprzespane noce… Wróci. Wróci do domu. Jutro, jak tylko wzejdzie słońce.

Droga powrotna dłużyła się wilkowi na tyle, iż zaczął poważnie obawiać się o to, że zabłądził. Na szczęście jednak zmysł węchu w starciu z bestią nie ucierpiał, toteż był w stanie jakkolwiek upewnić się, iż podąża we właściwym kierunku. Wciąż wyrzucał sobie, jak bardzo głupim był, poświęcając własne zdrowie. Adrenalina opadła, ból zdawał się być nie do zniesienia. Mimo wszystko Taharaki wciąż szedł. Nie miał jednak sił polować, żywił się zatem tym, czego nie dojadły inne drapieżniki. Modlił się o to, aby nie napotkać innego wilka, który z pewnością skoczyłby ku niemu, broniąc swego terytorium. Miał pełną świadomość tego, że nie podołałby obronie własnego zada. Był zbyt słaby, by przetrwać. Ach, gdyby tylko wiedział, że każde poświęcenie zostanie prędzej czy później wynagrodzone – może nabrałby nieco innego poglądu na sytuację, której musiał stawić czoła? Skąd jednak wiedzieć mógł, iż ratowana przezeń w sposób nader desperacki kobieta była potężną szamanką, która zaskoczona została w lesie przez nadmiar dusz nieczystych?

Objawiła mu się. Po wielu dniach wędrówki, kiedy nabrał namiastki dawnych sił i nieco zagoiły się jego rany, kiedy postawił łapę niemalże u granic zwanej onegdaj domem krainy, kiedy bliskim był od poddania się i zrezygnowania z pojawienia się w świecie w94. Pojawiła się pod postacią jasnej duszyczki przyodzianej w białą szatę, wiszącej nieco ponad podłożem. Zrozumiał. Wysiłki i poświęcenie, którymi przepłacił próbę ratowania dziewczyny, poszły na marne. Zmarła. Odeszła, a wraz z nią ozór i zmysł mowy. Pokręcił łbem, niezadowolony z owego objawienia. Wolał nie wiedzieć. Nikt nie lubi żyć ze świadomością, iż oddał coś tak cennego nadaremno.
- Proszę, nie darz mnie nienawiścią, Taharaki. Dzięki Tobie zdążyłam pożegnać się z przyjaciółmi i pozostanę Ci wdzięczną do końca świata. Dziękuję – usłyszał Tahaś w swoim umyśle, z niedowierzaniem wpatrując się w jasną, półprzezroczystą postać. Skąd znała jego imię?
- Jasne, co mi z tej wdzięczności? – pomyślał z niezadowoleniem, niemniej jednak nie dał poznać po sobie, jak bardzo rozczarowany był całą zaistniałą sytuacją. Przeniósł leniwie spojrzenie w stronę majaczącej nieopodal krainy, którą obserwował z niedaleko położonego wzniesienia. Wspomnienia. Paskudna sieć wydarzeń, przewijająca się przez umysł samca niczym czarno-biały film. Piękne, minione sceny, niczym kadry przemykające w zwolnionym tempie… Wszystko to z pewnością nie działało kojąco na samopoczucie Tahasia.
- Wybacz, mi proszę, że tak wiele z mej winy straciłeś… - szepnęła niepewnie duszyczka, przybliżając się nieznacznie w stronę samca. Na jej bezbarwnej niemalże twarzyczce gościł smutek; zapewne targały nią wyrzuty sumienia. Sumienie nie umiera podobno nigdy. – Wiedz jednak, że tak jak ja, tak i inne istoty będą w stanie Cię zrozumieć – dodała, „kładąc” niematerialną rączkę na czole samca i mrużąc nieco martwe powieki; podobny gest wykonał także samiec. Taharaki  poczuł przenikliwe zimno, które ogarnęło najpierw jego czoło, następnie zaś falą przemknęło po całym ciele. Od łba, wzdłuż kręgosłupa, po opuszki palców i czubek ogona. Nie wiedział, co właśnie się stało. Kiedy jednak rozwarł powieki i chciał spytać duszyczkę szamanki o ten dziwny chłód, spostrzegł, iż kobiety nie ma już przy nim. Ostatnim podarkiem od niej, mającym być zapewne swego rodzaju podziękowaniem i być może rekompensatą za poniesione przez wilka straty, było przekazanie mu zdolności telepatycznych. Kiedy zorientował się w sytuacji, uśmiechnął się pod nosem, nieco pewniejszym krokiem pokonując granice krainy.

A co czeka go tutaj? Z pewnością pierwszym, co rzuciło się w oczy byłego dowódcy tropicieli, było zaćmienie. Dotąd nie zwrócił na nie uwagi, przejęty zbyt mocno własnym losem. Zimno, ciemno, nieprzyjemnie. Nie tak zapamiętał to miejsce.
Zupełnie nie tak…