BUDOWA.

Benedykt

Benedykt


Male Liczba postów : 61

     
Imię:
Awiel Benedykt Spalko.
Zawsze przedstawia się drugim imieniem, jak gdyby zapominając o pierwszym. Dlaczego? Sam nie wie. Jedną z jego teorii jest podświadoma chęć zaczęcia wszystkiego od nowa. Banalne, ale sensowne, prawda?

Rasa:
Wilk. No, powiedzmy.

Wiek:
Starszy niż na jakiego wygląda.

Ranga:
Dorosły.

Historia:
Wiecie, skąd przywiało Benedykta? Przybył do nas z granicy między Białorusią a Ukrainą. Mieszkał tam jeszcze przed 1986, z którą to datą, połączoną z dniem 26 kwietnia, z łatwością kojarzymy z największą katastrofą w historii energetyki jądrowej. Mieszkałby i do dziś, jednakże chęć powspominania dawnych dziejów - dawnych lat, kiedy również w jego małej ojczyźnie, dziedzicznego królestwa Fauny i Flory, władzą wymieniały się Czarna Bezgwiezdna Noc i Błękitna Panna Poranna – zachęciły go do podróży ku nieodkrytemu. Czarnobyl wychował go i nakazał mu przetrwać w postapokaliptycznej scenerii, w przeciwieństwie do wielu jego krewnych i znajomych Królika, których żywot zgasł jak płomienna korona zapałki uderzona podmuchem złośliwego wiatru. Nie trzymała go tu przyjaźń do nikogo; pozostała natomiast miłość do ojczyzny, splugawionej przez ludzkie poczynania, jednakże w jego pamięci wciąż jaśniała blaskiem wschodzącego słońca i dźwięczała śmiechem ludzkich szczeniąt. Pamięć jednak nie bladła z biegiem czasu, przeciwnie, stawała się coraz bardziej natarczywa i bezustannie podrzucała mu wspomnienia sprzed roku 1986. Coraz bardziej tęsknił za chłodem zroszonej poranną rosą trawy uginającej się pod naciskiem jego łap; za orzeźwiającym smakiem wody spokojnie sunącej wydeptaną przez siebie ścieżką wijącą się między drzewami; za pobudzającym zapachem świeżego powietrza.
Porzucił zatem miejsce, w którym spędził prawie trzydzieści lat, nie zauważywszy nawet upływającego czasu, który wciąż jakoś nie kwapił się, by dać znać wilkowi, iż nadszedł już czas. Skąd, Mistrz Zegarów działał na niego niczym matka ewolucja. Urodził się jako zwyczajny, mało zjawiskowy zwierz, Czarnobyl opuścił pod postacią niepospolitą i niepokojącą. Duży, ale wychudły, bynajmniej nie z głodu, który nie dawał o sobie zdań przed długie dni od ostatniego spożytego posiłku. O nogach cienkich i nieanatomicznie długich, przywodzących na myśl tyczki, na których ulicami miast chadzają czasem cyrkowcy. Toczący z pyska czarną, gęstą maź zamiast śliny czy krwi. Co najgorsze – emanujący bladą, jasną poświatą wśród mroków nocy. Prawe, ongiś błękitne oko, teraz karmazynem kryjącym wielką mądrość obarczało każdego, na kim zatrzymało swoje spojrzenie. Lewe natomiast, przyozdobione długą, pionową skazą, było blade, niemalże białe, puste w swej obojętności i ślepe na wszystko wokół. Zupełnie nie zdając sobie sprawy ze swojej przemiany, ruszył w podróż, zabierając ze sobą niewiele dóbr materialnych, za to całą masę wspomnień zebranych zawczasu. Jest to osobnik sentymentalny, stąd też kolekcjonował wiele przedmiotów, które zdawały się nie mieć żadnej wartości, dla niego jednak każda z tych rzeczy posiadała zamknięty w sobie kawałek duszy, duszy Przeszłości. Duszy dawnych posiadaczy, którzy najpewniej spoczywali teraz w bezruchu pod grubą, chłodną kołdrą z szarego pyłu, który zaścielał całe miasto, i którzy karmili Matkę Ziemię swoimi kwitnącymi popiołem ciałami.
Gdzie dotarł? Tam, gdzie pokierowały go długie nogi, tam, gdzie zatrzymało się spojrzenie jedynego ocalałego ślepia; tam, gdzie wzywały go Fauna i Flora zbiegłe z jego ukochanego Czarnobyla i kryjące się w bezpieczniejszym miejscu. Przeszłość otoczyła go ciepłymi ramionami i przyciągnęła do siebie w czułym uścisku. Tak wyglądał jego dom. Bardzo chciał, by wciąż taki był. Zdecydował się na nieokreślonego okresu postój w tym uroczym zakątku, chcąc zasmakować stających się jawą wspomnień sprzed trzydziestu lat.

Wygląd:

Charakter:

Ekwipunek: 50 kości; pokryta rdzą puszka po ananasach, w której trzyma kilka kwiatów zebranych w Czarnobylu; zepsuty aparat; maska tlenowa.

Coś więcej:
Od pewnego czasu – dokładnie od roku 1987, w ciele jego zaszły tak poważne zmiany, iż osobisty zegar Benedykta zatrzymał się. Stanął bezpowrotnie. Zgadza się, wilk przestał się starzeć. Jego ciało zamarło w stanie, w jakim trwało rok po wybuchu reaktora, stając się czymś w rodzaju żywej konserwy. Czy Benedykt kiedykolwiek umrze ze starości? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, jako że przeżył już ponad trzydzieści lat i nadal ma się dobrze. No cóż, natura zawsze znajdzie sposób…
Kiedy dokładnie stracił oko? Sam nie jest tego pewien, ponieważ podczas eksplozji utracił przytomność – cudem istnym zachowując życie – na długi, naprawdę długi czas. Leżał w bezruchu około dwóch tygodni. Trudno logicznie wyjaśnić sposób, w jaki przetrwał zarówno tak długi czas bez najmniejszego nawet posiłku, a także sam napływ promieniowania.


Atrybut:
Wytrzymałość.