Dust.

Dust
Dorosły

Dust


Male Liczba postów : 98

     http://www.pokelandia.wxv.pl
”ASHES TO ASHES, DUST TO DUST

Tym właśnie zdaniem pragnę wprowadzić was do historii istoty, która powstała w dość nietypowy sposób. Tak, to ja, Dust, i zamierzam wam przedstawić opowieść, jakich wiele - opowieść pomalowaną szarymi barwami. Jest ich zbyt wiele na tym świecie, ale i tak życie właśnie takie uwielbia. Dlaczego? Cóż, tego nie wiem.
Nim przejdę do właściwej części, wpierw chcę podkreślić, że jestem wilkiem. To, że potrafię chodzić na dwóch łapach nie robi ze mnie od razu człowieka, czy istoty nadprzyrodzonej. To jest przecież tak normalne, jak... jak to, że komary żywią się krwią. Przecież ów fakt nie czyni ich wampirami, czyż nie?
Z pewnością nie należę do doświadczonych osobników, mając jedynie cztery lata; tak przynajmniej podejrzewam, gdyż naprawdę niewiele z tego przeżyłem. Może i wydaje się to dziwne, ale jest zdecydowanie możliwe i nie czyni ze mnie żadnego dziwadła. W końcu, funkcjonuję jak każdy normalny osobnik. Chyba, że wyjątkiem czyni mnie moja orientacja płciowa - jestem bowiem aseksualny. Czy kiedyś będzie inaczej? Wolę nie chwalić dnia przed zachodem słońca, lecz wydaje mi się, że na takie zmiany jest już za późno dla dorosłego basiora.

”I'M WAKING UP TO ASH AND DUST”

Sam początek całej mojej historii był dla mnie zupełnie nieznany. Wiedziałem tylko tyle, że obudziłem się w jakimś obcym miejscu nie pamiętając zupełnie nic. Nie wiedziałem, czy uderzyłem się przypadkiem w głowę, ale nie wykluczałem tego. Początkowo starałem się niewiele o tym myśleć, ale wraz z upływem czasu to wszystko stawało się coraz dziwniejsze i bardziej zagmatwane... jednak nie wybiegajmy myślami tak daleko do przodu.

Która to godzina?
Był późny wieczór, zdecydowanie. Wciąż leżałem na twardej, gołej ziemi, czekając, aż moje pole widzenia przestanie być takie rozmyte. Ile to już trwało? Kilka sekund, minut? A może godzin? Dopiero co promienie słoneczne uniemożliwiały mi przyjrzenie się temu co mnie otaczało, a teraz ciemność zalała świat, zaś księżyc, kroczący dumnie po niebie, wskazywał co najmniej północ. Od długiego pozostawania w bezruchu moje ciało zesztywniało, a zimno przeniknęło do szpiku kości chyba nawet moją duszę. Spróbowałem podnieść rękę.
Nie jest źle.
Z trudem dźwignąłem się do siadu, a z jeszcze większym do pozycji stojącej. Naraz poczułem mdłości i zawroty głowy, zaś mroczki przysłoniły mi świat. Zdążyłem tylko złapać się drzewa, które rosło tuż obok - znajdowałem się bowiem w lesie. Gdy ochłonąłem, rozejrzałem się ostrożnie. Z niemałym zdziwieniem stwierdziłem, że trawa, na której leżałem, była doszczętnie spalona, a w obrębie paru metrów poczerniała. Czyżby stało się tu coś dziwnego? Niestety, tego nie wiedziałem, gdyż, jak się dość szybko okazało, nic nie potrafiłem sobie przypomnieć. Zupełnie jakby "wczoraj" nigdy nie istniało. Na szczęście, nie mogłem się nad tym długo zastanawiać, gdyż mój żołądek zaatakował mnie, niemal krzycząc: "Jeść, jeść!". To oczywiste, że byłem głodny, ale nie wiedziałem, że aż tak. Uczucie to nie należało do najprzyjemniejszych, gdyż miałem wrażenie, że mógłbym zjeść nawet ziemię. Wiedziałem jednak, że nie byłoby to zbyt mądre wyjście, więc krok po kroku ruszyłem do przodu. Z resztą, nie minęło zbyt dużo czasu, a już mogłem swobodnie się poruszać..

Trzepot skrzydeł. Słyszałem trzepot skrzydeł olbrzymiego ptaka, który nadlatywał w moją stronę. Może chciał mnie zabić, albo nawet pożreć? Na tę myśl schyliłem się po pierwszy lepszy kamień, gotów w każdej chwili się obronić. Niestety, już zarys sylwetki tego potwora sprawił, że oniemiałem. W napływie paniki odskoczyłem gwałtownie w bok, próbując wzrokiem przebić wszechogarniającą ciemność. Aż usiadłem z wrażenia, gdy wzrok mój natrafił na olbrzymie skrzydła. Wiedziałem, że to coś latało, ale...
Zielonkawe punkciki szybko zbliżały się do mnie. Siedziałem jakbym był sparaliżowany, gdyż przed położeniem się płasko na ziemi uchronił mnie sporych rozmiarów głaz. Znając swoje marne położenie, zamknąłem oczy, szykując się na najgorsze. Wtem ciszę przerwał nieco zachrypnięty, dziewczęcy głosik.
- Kim jesteś? Nigdy nie widziałam cię w tych stronach. Ja jestem Shoko. - otworzyłem ostrożnie oczy i zmrużyłem je, próbując lepiej dojrzeć osobę mówiącą. - Oj, to chyba twój kapelusz. Spadł ci, gdy upadałeś.
Istota złapała kapelusz w zęby i podrzuciła go obok mnie. Z każdym krokiem niepokojąco kiwała się na boki, ale nie było to aż tak bardzo widoczne, więc uznałem to za przywidzenia. Poza tym, miała skrzydła, a to już samo w sobie było dziwne i niezwykłe. Prawdę mówiąc, patrzyłem się w nią, jakbym był małym dzieciakiem, który pierwszy raz w życiu widział na oczy ziemię i dowiedział się, że można się nią pobrudzić. Swoją drogą, będę musiał później umyć twarz i ubrania...
- Widzę, żeś niezbyt rozmowny. - Istota zdawała się szczerzyć zęby w uśmiechu. Ostrożnie wziąłem kapelusz i nałożyłem go na głowę, nie spiesząc się z odpowiedziami. Prawdę mówiąc, byłem ździebko onieśmielony widokiem tego dziwnego stwora.
- Jestem... - właśnie, jak brzmiało moje imię? Zawahałem się, spuszczając na chwilę wzrok. W tej właśnie chwili w mej głowie pojawił się jeden prosty wyraz.
- Dust. - przedstawiłem się szybko.
Stwór schował zęby, ale na jego pysku wciąż pozostał zarys uśmiechu. Nie widziałem dokładniejszych szczegółów, ciężko bowiem coś zobaczyć w takiej ciemnicy, tym bardziej, że gwiazdy nie świeciły na niebie, a i księżyc był coraz częściej przysłaniany przez chmury.
- Hm... trzeba iść gdzieś przeczekać noc, nim jakieś licho nas zaatakuje. Choć za mną, szybko. - stwierdziła kwaśno istota, odwracając się i podlatując nieco w górę.
Jakieś licho?!
Podniósłszy się gwałtownie, ruszyłem za trzepotem skrzydeł.

- To tutaj. - powiedziała Shoko, lądując. - Właź tam, szybko.
Nie ufałem jej do końca, ale wolałem się posłuchać, niż zostać zabitym albo zjedzonym przez te całe "licha", o których mówiła. A może przez nią samą? Postawę miała straszną, wiec rzeczywiście mogła być jednym z tych stworów. Zdecydowałem się jednak zbyt wiele o tym nie myśleć, bo byłem zbyt zmęczony aby chociaż się obronić przed atakiem dziecka, albo by z takich rozmyślań wyszło coś sensownego. Będąc już w środku usiadłem, próbując wzrokiem przebić wszechogarniającą ciemność. Słyszałem dźwięk zamykanych drzwiczek, później szmery z korytarza. Shoko dość szybko znalazła się w środku, przekręciła coś i w tejże chwili w pomieszczeniu zrobiło się jasno. Mogłem wyraźniej ją zlustrować. Jednak... jej wygląd mnie zamurował.
Była to wilczyca o niezbyt zgrabnej, wychudzonej sylwetce i okropnie krzywych łapach, które wręcz sprawiały wrażenie zdeformowanych. W jednej z kończyn brakowało dwóch palców, druga sprawiała wrażenie mocno pogryzionej, na kolejnej samica musiała mieć najwyraźniej złamanie otwarte, zaś sama „stopa” była nieco wykrzywiona na bok. Tylko jedna z łap była w miarę normalna. To były jednak mniej ważne szczegóły, które zdawały się być jedynie drobnym elementem w jej osobie, tak niewiele znaczącym jak ziarenko piasku na tle Wszechświata. Po pierwsze, miała piękne, wielkie skrzydła oraz sympatyczny wyraz twarzy. I ten uśmiech... Od razu zdecydowałem się jej zaufać, choć mogła to być bardzo naiwna decyzja.
Nie pamiętałem zbyt wiele z tego, co się działo przez pierwsze trzy dni po spotkaniu Shoko. Prawdopodobnie po krótkiej rozmowie straciłem przytomność ze zmęczenia. To aż dziwne, że dawałem radę za nią iść. Może to dlatego, że będąc na zewnątrz nie czułem się zbyt bezpiecznie, albo po prostu za dużo wrażeń mnie spotkało jak na jeden dzień? Gdy już wszystko się ustabilizowało, postanowiłem wyjść na dwór i zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Widzę, że wszystko z tobą w porządku, Dust. – powiedziała na przywitanie wilczyca, podlatując bliżej mnie.
- Taa. – burknąłem, skupiając się bardziej na otoczeniu niż na próbie nawiązania rozmowy. Nie kojarzyłem w ogóle tego miejsca, więc postanowiłem, że niedługo wyruszę w podróż, by znaleźć chociaż jedną osobę, która mogłaby mnie znać i powiedzieć coś o mojej przeszłości. Albo widok, który byłby mi znajomy, i dzięki któremu coś bym sobie przypomniał.
- Dust, wiesz, jutro ruszam w podróż.

Prawdę mówiąc, nie tak to sobie wyobrażałem. Miało być tak fajnie, po całkowitym wypoczęciu - tylko ja sam. Tymczasem Shoko uczepiła się mnie jak rzep psiego ogona. Nie żebym zwracał na to jakąś szczególną uwagę, w końcu uratowała mi życie. Przez większość czasu szliśmy w ciszy, i to wadera ją przerwała.
- Masz jakąś broń? – zapytała mnie, rozglądając się dookoła.
- Nie. – odparłem krótko. Sho zdawała się być coraz bardziej zaniepokojona, jakby spodziewała się jakiegoś ataku, czy coś w tym rodzaju. I mnie udzielił się jej nastrój, więc uważałem na każdy krok i łowiłem wszelkie szmery. To nastawienie sprawiało, że byłem coraz bardziej zestresowany. Nie myślałem na poważnie o tym, że może się tu coś czaić, uważałem wciąż, że skrzydlata sobie żartowała ze mnie. Rzeczywiście, dobrym wyjściem było ją mieć przy sobie.
- Dust, kim ty właściwie jesteś? – niby w jej głosie słyszałem zwykłą ciekawość, ale wiedziałem, że po prostu chciała jakoś polepszyć atmosferę i zabić czas rozmową. Jej uszy wciąż łowiły wszelkie dźwięki dookoła nas. Mimo to, pytanie mnie zakłopotało. Nie mówiłem jej o sobie nic, prócz mojego imienia, a powiedzieć kim jestem – przecież ja sam tego nie wiedziałem. W odpowiedzi wzruszyłem jedynie ramionami, wbijając przy tym wzrok w ziemię. Swoją drogą, czy w ogóle musiałem jej odpowiadać?
- Rozumiem, że nie lubisz mówić o sobie? Jesteś jakimś mordercą, czy coś? – skrzydlata zmarszczyła nieco brwi, ździebko się irytując. A może bardzo?
- Nie. – mruknąłem, nie zwróciwszy nawet uwagi na ton jej głosu. – Po prostu niczego nie pamiętam.
Zdawać się mogło, że mi nie uwierzyła, ale chyba postanowiła dać sobie spokój z kolejnymi pytaniami, gdyż coś innego ją zainteresowało. Coś niepokojącego... głośno się poruszającego…

Biegliśmy. Nie, właściwie to ja biegłem, a Shoko leciała, jednak na wysokości mojej głowy. Ścieżka była w miarę szeroka, nie zaczepialiśmy więc o drzewa. Jedyny jej minus - była kręta, co czasami niebezpiecznie przybliżało do nas, równie agresywne co i dziwne, stwory. Niektóre podobne były do skrzydlatej, a inne - jakby zmutowane wilki o żabich głowach i ohydnie wyłupiastych oczach. Jeszcze inne przypominały częściowo mnie, bo biegły na dwóch łapach i pyski miały wilcze, ale ciało pokryte bruzdami i bąblami. Wszystkie wyglądały, jakby były na coś chore. To właśnie sprawiało, że gdy tylko się do nad zbliżały, czułem strach. Tym bardziej, że nie mogłem biec w nieskończoność, i nawet jeśli one też nie, to odnosiłem wrażenie, że prędzej zginą niż się zatrzymają.
- SKACZ! – na to słowo moje ciało przebiegł jeden wielki dreszcz. Szybko i bezwzględnie wykonałem polecenie Shoko. Skoczyłem. W zasadzie to wykonałem długiego susa w przód tak, że w powietrzu leciałem niemal poziomo ułożony względem ziemi. Opadłem ciężko na ziemię, odbijając się od niej kilkakrotnie. Nagle za sobą usłyszałem głośny trzask, jakby coś się załamało. Mimo bólu, natychmiast się podniosłem, bardziej ze strachu niż z ciekawości. Co mnie zdziwiło, potwory jakby zapadły się pod ziemię. Nie, dosłownie to zrobiły.
- Dziura? – mruknąłem, spoglądając w dół. Leżały tam potwory, nabite na naostrzone gałęzie. Zmarszczyłem brwi w geście zamyślenia. Pułapki? Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że po prostu miałem szczęście spotykając Shoko. A nie, o tym pomyślałem już wcześniej.

”BY THE WAY”

Dalsza część podróży minęła podobnie, choć tym razem byliśmy o wiele ostrożniejsi. Nie widzę sensu w opisywaniu tych rozmów, gdyż były one krótkie i nic nie znaczyły dla całej historii. Ciągłe ucieczki i omijanie pułapek to niezbyt interesujący wątek na dłuższą metę, tym bardziej, że ze wszystkiego udawało się nam wyjść w miarę cało. Poza tym, opisywanie wszystkiego dzień po dniu jest nudne i nikogo nie bawi, więc z tym dam wam po prostu spokój.

”MISFORTUNE’S FOLLOWING ME LIKE NIGHTMARES”

Szliśmy przez wielką polanę, gdy na horyzoncie pojawiły się wielkie wrota i kamienny mur. Ten widok wielce mnie uradował, gdyż porządnego odpoczynku nie zażyłem od… właściwie to od samego początku tej podróży, czyli od tygodnia. Aż dziwne, że nie ucierpieliśmy fizycznie podczas tej nieciekawej przygody. Shoko natychmiast zwróciła uwagę na moją poprawę humoru.
- To dlatego, że może znajdziemy jakąś tam jakąś broń. – odpowiedziałem, przyspieszając nieco. Wadera niemal natychmiast ostudziła mój zapał.
- Tutaj nikt przy zdrowych zmysłach nie wyrzuca broni…
Zwolniłem nagle, przyglądając się uważnie skrzydlatej.
- … no chyba, że zginie. – dorzuciła szybko. – Możemy poszukać w okolicznym lesie, pewnie dużo jest tam martwych strażników.
Skrzywiłem się na tę myśl. Czy to nie jest brak szacunku dla umarł… Nie, zaraz. Przecież tu chodzi tylko o wzięcie broni, która leży przy nich. Uśmiechnąłem się krótko.
- Prowadź.

Smród rozkładających się ciał, kruki rozpruwające zwłoki w poszukiwaniu jedzenia, myszy nadgryzające martwych… czegóż chcieć więcej? Przeskoczyłem nad ciałem jednego z wielu martwych strażników, rozglądając się za jakąś dobrą bronią. W większości były to miecze, o wiele mniej znajdywało się tu sztyletów i noży. Złamane, z uszkodzoną rękojeścią i jelcem - wszystko w złym lub gorszym stanie, więc wyobraźcie sobie, jak wielka była moja radość, gdy natrafiłem na katanę w stanie idealnym. Natychmiast pochwyciłem ją w łapę... a sekundę później wyrzuciłem. Pulsujący ból dopadł moją kończynę, a na dodatek powstała na niej swędząca niemiłosiernie rana. Zdusiłem w sobie wrzask, gdyż w pobliżu mogło się jakieś licho czaić, ale nie sprawiło to, że lekko spuchnięta ręka przestała boleć. Upadłem na zad, zaciskając z całej siły prawą rękę.
- Wszystko w porządku? – Shoko wylądowała szybko obok mnie. Dopiero gdy po chwili ból zelżał, dałem radę odpowiedzieć.
- Czy te bronie nie są czymś zakażone? – zapytałem się, marszcząc brwi. W większej części pozostało nieprzyjemne swędzenie, jakby od reakcji alergicznej.
- Nie, a co? – odparła wadera, dotykając rękojeści katany, a później samego ostrza. Nic jej się nie stało.
- Jak tylko dotknąłem tego, to myślałem, że mi łapę rozsadzi. – odburknąłem, patrząc spode łba na broń.
- Może masz alergię? – zażartowała złośliwie.
- Nie zdziwiłbym się. – powiedziałem, drapiąc prawą łapę. Nie byłem zadowolony z takiego obrotu sprawy, wściekłość mnie ogarnęła, bo czym miałem walczyć?
- Właściwie, słyszałam kiedyś o czymś takim. – mruknęła Sho, zdradzając stan głębokiego zamyślenia. – Powinien być jakiś rodzaj broni, na który nie masz uczulenia. Słyszałam o osobie, która mogła posługiwać się tylko mieczem ze złota, a jeszcze inna diamentowym. Niestety, te dwa są strasznie drogie.
Zrezygnowany przewróciłem się na plecy, wydając ciężkie westchnienie. Jeden rodzaj broni? Jak to odgadnąć? Wolałem nie dotykać już niczego, co powoduje takie swędzenie i ból.
- Pomyślmy… drewniane miecze odpadają, bo od krwi rozmokną, a po deszczu już na nic się nie nadadzą. Trzeba trochę poszukać, może się coś znajdzie. Warto by zajść do tego miasta. – Shoko wzbiła się w powietrze, mi zaś pozostało jedynie za nią nadążyć.

Strażnicy niemal natychmiast wpuścili nas do miasta, stwierdziwszy, że nie jesteśmy żadnymi potworami, więc z tym problemów nie było. Jedynie to wrażenie, gdy tylko zobaczyłem pierwsze domy…
- Co do… - szepnąłem, wbijając wzrok w ziemię. Przed moimi oczami pojawił się dziwny, aczkolwiek jasny obraz; budynki trawione przez podkładany ogień, i twarze nieznanych mi osobników, których twarze wykrzywione były w niemym krzyku. Zakręciło mi się w głowie, poczułem nagłe mdłości. Z trudem łapałem oddech, ale dałem radę jakoś utrzymać się na nogach. Shoko spojrzała na mnie zaniepokojona.
- Dust, wszystko w porządku? - zapytała z wyraźną troską w głosie.
- Tak, tak... - wymamrotałem, przykładając rękę do głowy. Już mi przeszło.
- Na pewno? – Shoko uniosła prawą brew podejrzliwie.
- Taa. – odpowiedziałem, tym razem uśmiechając się krótko w jej stronę. – Chodźmy znaleźć ten sklep.

- Weź to do ręki. - powiedziała twardo wilczyca, poprzez zaciśnięte na ostrzu zęby. Początkowo się wzbraniałem, wciąż pamiętając ból, z którym się spotkałem niespełna pół godziny temu, poza tym, prawa łapa wciąż była spuchnięta, a poduszki popękane, choć krew już nie leciała(tak, Dust też ma poduszki łap, ale zdecydowanie delikatniejsze i cieńsze, dlatego też najczęściej nosi buty na nogach). Czy warto było tak ryzykować?
- W porządku... - mruknąłem. Raz konie śmierć, najwyżej obie łapy będą chwilowo bezużyteczne. Poza tym, poza miastem trzeba się było jakoś bronić. Chwyciłem w lewą dłoń miecz, zaciskając zęby i powieki, gotów na najgorsze.
I nic się nie stało.
Czemu nie poczułem pieczenia? Coś nie tak? Może to drewniany miecz? Otworzyłem ostrożnie oczy, zdziwiony.
- Co to za miecz? - zapytałem się, oglądając broń dokładnie. Bardzo mi się spodobał ten kolor, jak i zabawne, błękitne znaczenia po obu stronach, przypominające wiatr. Uśmiechnąłem się sam do siebie, zupełnie nieswiadomie.
- Kupujemy ten ze srebra. - rzekła Shoko, odwracając się w stronę sprzedawcy, wyraźnie uradowana, że nie będą musieli już tyle uciekać. A nóż widelec zapomniałaby o jakiejś pułapce i utraciłaby towarzysza i, tak przynajmniej podejrzewałem, jedynego przyjaciela? W skrócie, bo ciężko opisać dokładnie to, co w tamtej chwili czułem, zadowolony, przywiązałem miecz do mojego boku w taki sposób, bym mógł go łatwo wyciągnąć. Teraz mogliśmy bezpiecznie ruszać. Oby tylko trzymanie miecza w lewej łapie nie było takie trudne...

Pierwsza walka poszła zdecydowanie kiepsko. Musiałem przyzwyczaić się do dźwigania miecza w lewej łapie. Dałbym sobie głowę uciąć, że w prawej byłoby zupełnie inaczej, ale w tamtej chwili nie mogłem jej użyć do trzymania chociażby kamyka.
- Wyobraź sobie, że z kimś walczysz, i machaj tym mieczem, by wyćwiczyć łapę. - powiedziała Shoko, krzywiąc się, gdyż dopiero skończyła wylizywanie ran na skrzydłach. Ja sam byłem nieźle podrapany, ale wpierw musiałem się nauczyć posługiwać bronią, bo nawet wilczyca nie znała tej okolicy. Trzeba było uciekać w bardziej znanym kierunku...

Ostatnie dni nie należały do udanych. Błądziliśmy w kółko, próbując odnaleźć jakieś znane miejsce. Shoko nie mogła chwilowo latać, przez rany na skrzydłach. Ogólnie było o tyle cieżko, dopóki nie nauczyłem się posługiwać bronią lewą łapą. Ćwiczyłem dosłownie wszędzie, i przez większosć dnia, na wszystkim. Na drzewach, powietrzu, krzakach... no i na potworach, bo zdarzały się coraz częściej pojedyncze sztuki. Po tygodniu nie miałem już problemu z rozbiciem większej grupy, tylko miecz mi się łatwo wyślizgiwał z łapy, poza tym, to ciągłe machanie i cięcia osłabiały ją. Była niewyćwiczona, więc część nocy poświęcać musiałem na wzmacnianie jej. Po kolejnym tygodniu Shoko już mogła latać, a moja lewa łapa dorównywała prawej. Ogólnie rzecz biorąc, było zdecydowanie lepiej, nawet jeśli prawa łapa nie goiła się prawidłowo i musiałem ją cały czas nacinać i obczyszczać własną śliną. Niestety, nie mieliśmy środków dezynfekujących, a okolica nie sprzyjała gojeniu się takich ran. Poza tym, nikt z nas nie znał się  na ziołach leczniczych. Nawet nie wiedzieliśmy, które należały do jadalnych, przez co musieliśmy polować na zwierzęta, w które ta część świata zdecydowanie nie obfitowała. I tym razem szczęście wyszło nam na przeciw, gdy tylko natrafiliśmy na wioskę. Była o wiele mniejsza od poprzedniej, na zewnątrz mieszkańców było mało. Zbliżyliśmy się do dwójki strażników, których uzbrojenie wołało o pomstę do nieba(ta, Dust zna się trochę na religiach! |D), a miecze zdawały się być wykonane dosłownie na ostatnią chwilę. Postanowiłem jednak nie wspominać o tym w trakcie rozmowy z nimi, szczególnie, że nie wyglądali na zbyt chętnych do nawiązania jakiegokolwiek kontaktu, a przynajmniej ich postawa i wysokość - a byli o dwie głowy wyżsi ode mnie - nie zachęcały do zbliżenia się. Przełknąłem nerwowo ślinę, gdy ich wzrok spoczął na mnie. Shoko trzymała się z tyłu, poza tym, wyglądała zupełnie nieszkodliwie, w przeciwieństwie do mnie.
- Kim jesteście? - burknął najwyższy z nich. Z sercem w gardle podniosłem głowę.
- Jesteśmy... - zająknąłem się. Nie należałem do zbyt rozgadanych typów, a basowy głos olbrzymiego pobratymca sprawił, że się "zablokowałem".
- ... poszukiwaczami! - krzyknęła entuzjastycznie Shoko, wylatując przede mnie. - I chcemy trochę odpocząć przed dalszą podróżą w jakimś spokojnym miejscu.
Spojrzałem na nią, lecz darowałem sobie komentarzy. Wtedy na pewno strażnicy by nas nie wpuścili. Nigdy.
- A czego szukacie? - drugi osobnik włączył się do rozmowy, wyraźnie zainteresowany.
- Surowców. - odparła skrzydlata, próbując sobie przypomnieć, jakie to surowce znajdywały się w okolicznych jaskiniach i górach, biorąc też pod uwagę swoją słabą wiedzę pod tym względem. - No wiecie, złota, srebrna, i... uhm, manganu?
- Ach, w porządku. - ten drugi strażnik, mimo swej budowy, zdawał się być bardziej rozluźniony niż kolega. I weselszy. - Zapraszamy was, w takim razie. Witajcie w wiosce Agee, możecie odpoczywać ile chcecie.
Tak oto dziarsko ruszyliśmy do przodu, na spotkanie kolejnej przygodzie. Szybko zapał nasz osłabł; wioska zdawała się być niesamowicie malutka, a na drodze wysypanej żwirem tłumów wcale nie było, zaledwie kilka istot. Poza tym, ten dziwny obraz… jakim cudem skądś znałem to miejsce? Pewnie jakieś urojenia miałem. Tak poza tym faktem, zirytowało mnie jedno: w dość wolnym tempie szła eksploracja wioski, gdyż potrzebowaliśmy odpoczynku. I bandaży. Stan mojej łapy zdecydowanie się pogorszył, ale nie do poziomu krytycznego. Tak przynajmniej podejrzewałem, z moją słabą znajomością medycyny. Nienajlepiej prezentował się również stan moich stóp, gdyż zgubiłem buty i zostałem zmuszony przez ów fakt do chodzenia boso. Nie było to najprzyjemniejsze doznanie, ale trzeba było żyć dalej. Poza tym, musiał tu gdzieś być sklep…

- H-hej, jesteście z zewnątrz, prawda? – Czyjś cichy głosik wytrącił mnie z głębokiego zamyślenia. Odwróciłem się w stronę jego źródła, czyli istoty zaiste przypominającej kota na dwóch nogach. To dziwne, że nie zdziwił mnie ten widok, ale to najwyraźniej świat, w którym żyłem. Poza tym… czy przypadkiem z poprzedniej wiosce też nie było różnych istot? Chyba nie zwracałem na to większej uwagi ze względu na tłok.
- Owszem, a co? – Jako pierwsza odezwała się Shoko, uśmiechając się pogodnie do kotki o szarym kolorze sierści oraz włosów.
- Pozwólcie wpierw, że się przedstawię. – zaczęła niepewnie, przyglądając się nam uważnie. – Jestem Yuu, i chciałabym was prosić o pomoc.
Pomoc?
- W porządku, pomożemy ci! – odkrzyknęła pełna entuzjazmu Sho. Oczywiście, że mnie to zdenerwowało, nie wiedzieliśmy przecież, czego od nas chce ta osóbka. Może coś niemożliwego do wykonania?
- Ostatnio brakuje nam różnych materiałów… nikt z tych, co przeżyli, nie umie zbyt dobrze posługiwać się mieczem, nie licząc dwójki strażników, ale oni muszą pilnować wioski. Chciałabym, żebyście przynieśli mi trochę materiałów z wioski położonej na północ stąd, dam wam pieniądze na zakup. – wyjaśniła, przestępując z nogi na nogę. – Oczywiście, sowicie wam to wynagrodzę, bo droga jest bardzo niebezpieczna.
Skrzywiłem się lekko, ale skoro Shoko już zaoferowała, że pomożemy, to nie mogłem się wycofać. Skinąłem jedynie głową, przyjmując worek pieniędzy.
- Co się właściwie tutaj stało? – zapytałem się, przyglądając się badawczo kotce.
- Uhm… no cóż… - pytanie odrobinę ją zdenerwowało. – Pół roku temu przydarzyło się w tej wiosce coś bardzo nieciekawego… nie wiem dokładnie jak to było, bo przybyłam tu zaledwie miesiąc temu, by pomóc mieszkańcom tej wioski jako szewc, gdyż poprzedni zginął w trakcie napadu na to miejsce…
- Napadu? – powiedziałem głośno, zdziwiony. Ktoś napadł to miejsce? Ale kto?!
- Widzisz, w tej krainie jest grupa rebeliantów, ale wszyscy podejrzewamy, że tak naprawdę są to komuś podlegli, wyszkoleni żołnierze. Choć przemieszczają się przeważnie w małych grupach, to bezwzględnie współpracują ze sobą, a ostatnio zebrali się w wielką grupę i uderzyli na tę wioskę. Najpierw okradli wszystkich z ich całego dobytku, później podpalali domy i zabijali każdego, kto im się napatoczył. Nieciekawa sytuacja.
- Wiesz coś jeszcze? – zapytałem się, nadstawiając uszu.
- Tylko tyle, że ci „rebelianci” mogą się znajdować na ścieżce na północ, dlatego radzę ci uważać. – ostrzegła szybko. – Nie są tak łatwi do pokonania jak te stwory, które pewnie wiele razy spotkałeś. Nie zdziwiłabym się, gdybyście w ogóle nie wrócili – nikt nie wrócił z tej wyprawy.
Zdawało mi się, że Shoko nerwowo przełknęła ślinę, ale szybko zrozumiałem, że to nie z powodu niebiezpieczeńśtwa tej misji.
- Dużo osób wtedy zginęło? – zapytała się, wyraźnie smutna i zmartwiona. W odpowiedzi na jej pytanie, Yuu kiwnęła głową.
- Takie życie. – mruknęła, również przygnębiona. – Mam nadzieję, że dacie radę. Ale jak coś złego się wydarzy, to…
- To nie będzie twoja wina. Sami podjęliśmy się tego. – odpowiedziałem, poważniejąc. Atmosfera zdecydowanie nie pozwalała mi na nic więcej.
- Ach… w porządku. – odparła jedynie kotka. – Zanim wyruszycie, potrzebujecie czegoś?
- Bandaży. I ciepłej wody. – powiedziałem szybko, pokazując prawą łapę. Nie wyglądała zbyt ciekawie, jednak na ten widok samica od razu się ożywiła. Złapała mnie w nadgarstku i pociągnęła za sobą.
- Chodź, wiem jak ci z tym pomóc. – wyjaśniła pospiesznie i dała znak Shoko, by też dołączyła.

Yuu wypuściła nas ze swojego domu dopiero z samego rana, gdy miała pewność, że z łapą już jest mniej więcej dobrze. Kazała mi również na nią uważać, bo rany mogły się teraz łatwo otworzyć. Dałem jej słowo, że będę się pilnował. I w ten sposób się pożegnaliśmy. Podróż w jedną stronę miała trwać cały dzień, więc kupiliśmy ze swoich pieniędzy trochę jedzenia, a czystą wodą ze studni napełniliśmy bukłak. Teraz byliśmy gotowi, więc opuściliśmy wioskę Agee i obraliśmy kierunek północny. Poruszaliśmy się w miarę szybko, na tyle jednak, by nie stracić zbyt dużo sił na sam początek. Poza tym, trzeba było uważać na pułapki, nawet jeśli Shoko była specjalistką w tej sprawie. Musieliśmy również mieć się na baczności, skoro w tej okolicy znajdywali się ci „rebelianci”. Mało rozmawialiśmy między sobą, to była raczej wymiana spostrzeżeń, i ewentualnie ostrzeżenia wadery, że przed nami jest pułapka. I tak przez kilka godzin, a czas się dłużył niesamowicie. Zdecydowaliśmy się na krótki odpoczynek, lecz nawet nie próbowaliśmy nic jeść. Mnie samego stresował każdy szelest – a co, jeśli ci żołnierze nas śledzą w olbrzymiej grupie, której nie damy rady? Wziąłem jedynie łyk wody, w moje ślady poszła również Sho. Oparłszy się o drzewo, osiadłem na ziemię. To była długa i ciężka część podróży, a zapasów sił nie miałem niewyczerpanych, nawet po pięciogodzinnym śnie i dobrym śniadaniu. Tylko wadera była już po chwili gotowa na dalszą podróż.
- Jeszcze chwila. – powiedziałem, oddychając głęboko. Zdecydowanie tego potrzebowałem, bo będąc zmęczonym nie mógłbym aż tak dobrze walczyć. Poza tym, spotkaliśmy jedynie kilka pojedynczych potworów, więc nie było tak źle. Pięć minut i znów ruszyliśmy dalej. Słońce świeciło już przed nami, jednak dzięki kapeluszowi na głowie nie odczułem tego w zbyt dużym stopniu, w przeciwieństwie do skrzydlatej, która ciągle narzekała, że razi ją w oczy. To nie był mój problem. Teraz najważniejsze było to, by dotrzeć do wioski w górach, gdzie mieliśmy zakupić materiały z pieniędzy danych nam przez Yuu.


Reszta drogi minęła w miarę szybko, choć coraz częściej musieliśmy się zatrzymywać na postoje. Wiadomo, jeśli nic strasznego się nie przytrafia, to chyba każdy staje się mniej czujny. I tak oto udało nam się dotrzeć do Fhurt. Dostaliśmy się do środka wioski bez problemu, wszyscy byli przyjaźnie nastawieni wobec wszystkich, mimo groźby w postaci „rebeliantów”. Szybko odnaleźliśmy sklep, a w nim odpowiednie materiały.
- Swoją drogą, po co wam to wszystko? – zapytał się sprzedawca, uśmiechając się do nas pogodnie.
Shoko spojrzała na mnie, jakby oczekując, że to ja odpowiem na to pytanie. Szybko się poddałem.
- Wioska Agee została pół roku temu doszczętnie zniszczona przez rebeliantów, jeszcze dotąd mieszkańcy i osoby z zewnątrz nie zdołały przywrócić jej do dawnego stanu, gdyż brakuje im wielu rzeczy. – odparłem z powagą. Sprzedawca zdawał się być wyraźnie zaniepokojony.
- Nie wiedzieliśmy, że aż tak źle to wygląda. – mruknął, pogrążając się na chwilę w głębokim zamyśleniu. – No dobra, nie będziemy siedzieć bezczynnie, też postaramy się pomóc. W kilka dni zorganizujemy wszystko, co powinno im się przydać, i wyślemy pod czujną opieką naszej najlepszej eskorty.
Zdziwiło mnie to, z jaką łatwością przyszło mu o tym mówić. Czyżby wszyscy tu byli tacy uczuciowi i pomocni? Szkoda, że nie każdy taki jest. Uśmiechnąłem się delikatnie.
- W porządku, z chęcią poinformujemy o tym mieszkańców Agee. – powiedziałem.
- Nie chcecie poczekać kilku dni? Bezpieczniej będzie pod eskortą… - zaczął sprzedawca, wyraźnie zdziwiony tym, co powiedziałem.
- Daliśmy radę przyjść tu sami, poza tym… pewna osoba czeka na te materiały, są bardzo potrzebne, gdyż muszą chodzić w tym, co mieli na sobie przed pół roku, chyba, że umieli sobie sami coś uszyć z tego, co pozostało. Ich jedyny szewc zginął, a dopiero od niedawna ktoś zdecydował się tam ruszyć i pomóc.
- Rozumiem. – mruknął sprzedawca, dając nam trochę chleba na drogę. – to wam się może przydać, jeśli skończy się wasze jedzenie. Przed drogą powrotną radzę wam coś zjeść, poza tym, studnia jest w pobliżu, stąd będziecie ją widzieć.
Dostaliśmy materiały oraz prowizoryczny, ale bardzo mocny plecak na nie. Podziękowaliśmy za pomoc i wyszliśmy na zewnątrz. Wspólnie z Sho posililiśmy się na jednej z wielu ławek, a później poszliśmy napełnić bukłak. Nie zapomnieliśmy o odpoczynku, bo na tę chwilę nie było mowy o dalszej podróży, szczególnie, że było ciemno. Położyliśmy się w jednej z izb dla podróżnych, do których wchodzić można było bez pytania i przespać się na w miarę wygodnym, prowizorycznym łóżku z siana.

Wraz z pierwszymi promieniami słońca ruszyliśmy w drogę powrotną. Od kiedy tylko opuściliśmy wioskę, zaczęły mnie nękać złe przeczucia. Irytowało mnie to dość widoczny sposób, nawet Shoko niewiele się do mnie odzywała. Pilnowałem woni i dźwięków, z resztą, skrzydlata towarzyszka szybko poszła w moje ślady. Też czuła się niepewnie, lecz nie chcieliśmy zawracać, gdyż czas nas poganiał, a nie mogliśmy pozwolić Yuu martwić się o to, że tak długo nas nie ma. Poza tym, było w miarę spokojnie, może sobie coś po prostu uroiłem. Przecież dookoła cisza, błoga cisza, i tylko wiatr szeleszczący o gałęzie...
Zaraz, wiatr?! Przecież nie wie…

Uciekaliśmy co tchu. Goniła nas grupa złożona z siedmiu „rebeliantów” najróżniejszych ras i maści, lecz niesamowicie zwinnych i szybkich. Siedzieli nam na ogonie, tym bardziej, że Shoko nie mogła lecieć; gdy początkowo nas dopadli, cięli długimi sztyletami gdzie popadnie, byle jak najmocniej poranić, wtedy też poważnie uszkodzili jej skrzydła. Nie dopadli nas jeszcze, ale jedynie dlatego, że – a było to widać wyraźne – czerpali przyjemność z tej pogoni. Niestety, nie należałem do najszybszych osobników, a plecak odrobinę mnie obciążał. Sho również miała problem; ciężko było jej biec na tych krzywych łapach. Kolejną przeszkodą była góra usypana z kamieni, znajdująca się przed nami, lecz przejmowałem się chwilowo jedynie tym, by w ogóle do niech dobiec, mimo gradu strzałek wydmuchiwanych z pustych w środku trzcin, boleśnie wbijających się w nogi. Jedynie to dziwne uczucie, że wcześniej chyba było mniej tych kamieni…

Pułapka. Wpadliśmy w sprytnie przez nich zastawioną pułapkę, o tyle udaną, że jedynie wpadliśmy oszołomieni w tunel; kamienie, które miały zlecieć, pozostały na miejscu. Widocznie coś poszło nie po ich myśli… Jedyne co nam pozostało to znów biec przed siebie, choć przybyło siniaków i zadrapań. W pewnym momencie usłyszałem, jak żołnierze, jeszcze na górze, rozmawiają między sobą. Widocznie planowali w jaki sposób nas zaskoczyć. W oddali słyszałem, jak wślizgują się, jeden po drugim. Na szczęście dla nas widziałem koniec korytarza, a tam możliwość wspięcia się na górę – po coś ten tunel musiał być, nie? Widocznie jak się wpadnie w dziurę, to krucha konstrukcja podtrzymująca kamienie i głazy miała się zawalić, przez co tunel zostałby zasypany z jednej strony; druga to już reakcja łańcuchowa, czyli jeden większy kamień osunie się w tył i zniszczy konstrukcję po drugiej stronie, przez co i ją zasypie. Oczywiście, że to wszystko było układane dbale… jeśli chodzi o kamienie, bo konstrukcja wyszła im w niektórych momentach zbyt mocna. Ci żołnierze nie byli tacy dobrzy, jak to się początkowo wydawało. Uśmiechnąłem się pod nosem, co zmotywowało mnie do szybszego biegu. I wtedy Shoko przewróciła się, raniona trzema strzałami, które trafiły ją w bark i łapy. Niestety, w celowaniu do ruchomych celów byli perfekcyjni, a przynajmniej niektórzy.

Musiałem nieść Sho na rękach. Było to o tyle trudne, że zbyt wysoki nie byłem, więc i obciążenie było spore; ciężko dźwigać ciężki plecak i nieść wilka, który, choć drobny, swoje waży. W końcu potknąłem się o coś. Jeszcze w powietrzu przechyliłem się w taki sposób, żeby nie upaść na skrzydlatą. Byłem zirytowany takim rozwojem sytuacji.
- Zostaw mnie tu. – nalegała wadera, marszcząc brwi w zniecierpliwieniu. Oddech miała płytki, bok poprzebijany serią strzał. Krew ciekła obficie i wsiąkała w ziemię.
- Nie… przecież da się coś zrobić… - powiedziałem, klęcząc przy niej i oglądając rany, zupełnie przygnębiony tym widokiem. Nie zwracałem uwagi na głosy „rebeliantów”, którzy chwilowo stali i nasłuchiwali, dochodziło między nimi do wymiany spostrzeżeń, co też się może tam dziać. Twierdzili pewnie, że już nie żyjemy, albo że umieramy. Dlatego właśnie starałem się mówić możliwie najciszej, właściwie wprost do ucha Shoko – by nas nie usłyszeli.
- Dust, nie ważne, czego byś nie zrobił – nawet gdyby się udało, nie przeżyłabym połowy godziny. Poza tym, musisz przeżyć i zanieść te materiały, mieszkańcy naprawdę ich potrzebują. – wadera mówiła z coraz większym trudem. Wiedząc, że powoli uchodzi z niej życie, miałem ochotę pójść i pozabijać tych wszystkich cholernych żołnierzy; znając swoje położenie, i tak prędzej by mnie zabili, niż ja bym tknął któregokolwiek z nich. Po moich policzkach spłynęły łzy bezsilności. Zacisnąłem mocno zęby.
- Idź. Jednak obiecaj mi jedną rzecz… - Głos jej drżał, co mnie wprawiało w jeszcze większe przygnębienie. Nadstawiłem uszu, by móc usłyszeć jej cichy szept, niemal bezgłośny. Kiwnąłem głową i podniosłem się, w miarę bezszelestnie, ocierając przy tym łzy. Rozpocząłem wspinaczkę; niestety, w połowie spadłem na ziemię z głośnym jękiem – na brzuch, jakoś w locie zmieniłem pozycję – i wtedy „rebelianci” podnieśli się gwałtownie i ruszyli w moją stronę, wzrokiem próbując przebić się przez ciemność nieoświetlonej przez dziurę części korytarza. Słysząc dźwięk ich kroków podniosłem się najszybciej jak mogłem i znów spróbowałem dotrzeć na górę i zrobić ostrożnie dziurę. Udało się. Na powierzchni zdjąłem szybko plecak i spojrzałem w dół. Tamci wciąż biegli, więc nie było ich widać w tym otworze, za to Shoko – owszem. Powstrzymując łzy zdjąłem kapelusz i posłałem jej krótki, choć odrobinę smutny uśmiech. Wtem pojawili się w dole wrogowie. Obszedłem dziurę od boku i wziąłem jeden kamień, po czym rzuciłem nim z całej siły o konstrukcję, która w jednej chwili rozleciała się, zaś kamienie różnej wielkości rozsypały na obie strony, niszcząc też drugą. Było pewne, że wszyscy tam w tunelu zginęli od razu. Wszyscy. Gdy adrenalina opadła, poczułem nagłe mdłości wywołane zbyt dużym wysiłkiem. Spróbowałem pójść do przodu, jednak nie dałem rady. Zemdlałem.

Było już zupełnie ciemno; obudził mnie potężny ból pleców i szczęki. Rany na nogach paliły, szczególnie w miejscach, gdzie wbite były strzałki; niewygodne podłoże zdecydowanie pogorszyło mój stan. Mimo to wstałem, gdyż nikt za mnie nie mógł tej misji kontynuować. Zbliżyłem się do zasypanej dziury. Ostatnie spojrzenie.
Żegnaj, najdroższa przyjaciółko.
Wziąłem plecak i, utykając, ruszyłem dalej.

”THE OTHERS”

Nie należałem do wytrzymałych osobników; wielokrotnie upadałem ze zmęczenia, wtedy dopiero pozwalałem sobie na odpoczynek. Nic nie jadłem, jedynie piłem. Czas przestał mieć znaczenie, najważniejsze było teraz to, by w ogóle dotrzeć. Nie wiedziałem, ile minęło, szedłem niemal nieświadomie. Nawet moment dotarcia do wioski Agee gdzieś mi zaginął.

Był niezaprzeczalnie dzień, gdyż promienie słoneczne świeciły mi prosto w oczy. Swoją drogą, dziwne to uczucie, gdyż przeważnie zakrywał je kapelusz.
Shoko zawsze narzekała na słońce…
W tej chwili zostałem brutalnie przywołany do szarej rzeczywistości. Wciąż czując ból, podniosłem się ostrożnie. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że rany mam opatrzone, a właściwie niemal zagojone.
- O, widzę, że się przebudziłeś. – do pomieszczenia weszła Yuu, a za nią sprzedawca z Fhurt. Wyglądali na zmartwionych.
- Ile byłem nieprzytomny? – zapytałem, wyraźnie przygnębiony.
- Szybko odzyskałeś przytomność, ale możesz tego nie pamiętać. Później zasnąłeś. – odpowiedziała kotka, podając mi kubek z gorącą herbatą. – I spałeś przez dwa dni.
Aż tyle?! To wyjaśniałoby, dlaczego pomniejsze rany już się niemal zagoiły…
- Rozumiem. – odparłem jedynie, wpatrując się w ścianę naprzeciw mnie. Ruda grzywka, przeważnie odgarnięta na boki, zasłaniała mi teraz częściowo twarz.
- Uhm… wszystko w porządku, nie? – zapytała się, wciąż zaniepokojona czymś.
- Nie. Nie jest w porządku. – odburknąłem niewyraźnie, podnosząc się. Założyłem swój strój, który zwałem zawsze togą, choć zapewne nią nie był, a na to pelerynę. Po szybkim ogarnięciu włosów ułożyłem na głowie kapelusz. Wtedy też kotka dała mi obiecaną nagrodę, a sprzedawca z Fhurt podał mi nową parę butów(nie mają kształtu stopy ludzkiej, poza tym są dość elastyczne, choć podeszwę mają twardą, ze względu na delikatne poduszki łap u istot takich jak Dust). Zdziwienie odegnało na chwilę smutek. Podziękowałem i włożyłem obuwie na stopy, na których nie widać było śladu po ranach. Postanowiłem, że nie będę psuł miłego nastroju obdarowanym mieszkańcom wioski, więc uśmiechnąłem się. Może i Shoko już nie żyła, ale wciąż są osoby, którym muszę pomóc. Tak jak mi mówiła nim odeszła.
- Dziękuję wam. Za wszystko. – powiedziałem. I wtedy właśnie zauważyłem, że mój miecz gdzieś zaginął.

- Gdzie on jest?! – krzyknąłem wystraszony, łapiąc się za głowę, przez co kapelusz niemal zleciał mi z głowy.
- Kto? – jednogłośnie zapytali się Yuu i sprzedawca, z takim wyrazem twarzy, jakby z góry posądzali mnie o jakieś urojenia lub chorobę psychiczną.
- No… mój miecz. – odpowiedziałem, uspokoiwszy się odrobinę. Może nie było po co tak panikować?
- Jak tu przyszedłeś, to już go nie miałeś… - odparła Yuu, krzywiąc się odrobinę. Wtedy właśnie doznałem olśnienia; gdy potknąłem się z Shoko na rękach, musiała pęknąć skóra trzymają miecz. Jęknąłem cicho, opadając na łóżko.
- Mogę ci dać nowy, sporo broni przywiozłem. – próbował pocieszyć mnie Heyg, bo tam miał na imię sprzedawca(odnośnie jego rasy, jest to pies, tylko na dwóch nogach, jak Yuu i Dust).
- Masz miecz ze srebra? – zapytałem się z nadzieją w głosie.
- Nie wiem, mam różne rodzaje, żelazne, miedziane… chyba i takie się znajdą, ale pewnie jest ich mało… - pies pogrążył się w głębokim zamyśleniu, ale dosłownie na chwilę. – Czemu akurat srebrny? Nie może być jakikolwiek inny?
Podrapałem się w potylicę, próbując sobie przypomnieć, dlaczego taki, a nie inny. I wtem doznałem olśnienia; jak można zapomnieć tak ważnej informacji?!
- Powiedzmy, że mam coś, w stylu… uh, alergii? – zacząłem niepewnie. – Jeśli dotknę jakiejś broni z innego surowca niż srebro, łapa mi puchnie. Tak jak ta prawa.
Pokazałem prawą łapę. Co prawda była częściowo zagojona, ale wciąż się paprała i była lekko opuchnięta. I tak wyglądała sto razy lepiej niż wcześniej. Yuu natychmiast potwierdziła moje słowa, opisując jej poprzedni stan. Heyg skinął jedynie łbem i wyszedł gdzieś. Wrócił z mieczem, który wyglądał identycznie jak mój.
- Gdzie… gdzie ty go znalazłeś? – zapytałem się, biorąc do ręki miecz. Tak, to rzeczywiście ten sam, co wcześniej.
- Leżał sobie na drodze, przy pułapce usypanej z kamieni. Tak podejrzewałem, że to twój, bo zdawało mi się, że miałeś go ze sobą jak byłeś u mnie po te materiały.
- Czemu wcześniej nie powiedziałeś? – powiedziałem nieświadomie, oglądając broń ze wszystkich stron. Była czystsza niż poprzedni, widocznie dobrze o nią zadbano. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
- Zapomniałem, prawdę mówiąc. Dopiero przed chwilą coś mi zaświtało. – odpowiedział Heyg. Po chwili wszyscy wyszliśmy z domu.

Ostatnie kilka dni minęło mi na pomaganiu mieszkańcom, jeśli mieli z czymś problem albo zgubili coś poza wioską. Udało mi się w pełni odzyskać siły; byłem wręcz w jeszcze lepszej formie niż na samym początku. Tylko prawa łapa wciąż nie chciała się zagoić, co trochę przeszkadzało w noszeniu czegoś.
Mimo wszystko i tak musiałem ją ćwiczyć, a lewą łapę ograniczyłem do trzymania miecza i chlastania potworów. Wtedy też poznałem ją; była wilkiem, dwunożnym, jak każdy w tej wiosce z resztą. Wyglądała, jakby miała jakąś depresję, albo coś takiego.
- W czymś ci pomóc? – czułem się odrobinę skrępowany, zaczynając rozmowę z osobą o takim nastawieniu. Gdyby tu była Shoko, pewnie od razu wiedziałaby co powiedzieć.
- Nie, nie trzeba. – odpowiedziała, przygnębiona. Gdy spojrzała na mnie, zdawała się stłumić krzyk.
- Uh… wszystko w porządku? – zapytałem się, odrobinę zaniepokojony jej reakcją.
- Kim… czym ty jesteś?! – strach i obrzydzenie w jej głosie tym bardziej sprawiły, że brakowało mi mojej skrzydlatej przyjaciółki.
- Ja… - nie zdążyłem dokończyć, gdyż istota ta zielonooka, o barwie włosów i futra brązowej, zamierzyła się w moją stronę sztyletem. Już w głębi duszy dziękowałem za to, że działo się to w miejscu, gdzie nikt nie lubił przebywać. Tylko czemu akurat tam, gdzie zwykłem marnować ostatnio większość wolnego czasu?
- H-hej, uspokój się. – powiedziałem, zatrzymując jej dłoń swoją prawą łapą… i w tej samej chwili puściłem, kuląc się z bólu, gdyż wciąż paprząca się okropnie, nieobandażowana(„podobno rany szybciej goją się na powietrzu”) część dotknęła rękojeści jej broni. Wadera zdała się zaniepokojona tym faktem i chyba zapomniała, że jeszcze przed chwilą chciała mnie zabić.
- Co się stało? – zapytała się, siadając obok mnie.
- Taa… powiedzmy, że mam uczulenie na bronie, które są z innego surowca niż żelazo… - odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby, zakrywając prawą dłoń. Nieznajoma kiwnęła jedynie głową i wstała. Wymierzyła sztylet w moją stronę.
- To nie zmienia faktu, że chcę cię zabić, Myth. Naprawdę, już myślałam, że pół roku temu zostałeś zabity… - wilczyca była wyraźnie zawiedziona.
Ale że co?!
- Jaki Myth? – jej słowa odwróciły chwilowo moją uwagę od bólu, który z resztą powolutku zaczynał ustępować.
- … Co ci się stało, uderzyłeś się w głowę, czy co? Straciłeś pamięć – zapytała się, marszcząc gniewnie brwi i nos.
- Z tą utratą pamięci mogę się zgodzić. – odparłem spokojnie, podnosząc się ostrożnie. Już nawet nie zwróciłem uwagi na to, że trzymała ostrze w pobliżu mojego gardła. Nie chciałem ryzykować jak przed chwilą, poza tym, gdyby chciała zaatakować, zrobiłbym szybki unik.
- Nie wierzę ci. – odwarknęła.
- Nie musisz.
- Jesteś o wiele gorszy niż wcześniej, Myth, ty morderco! – powiedziała głośno.
- Nie jestem żaden Myth! – krzyknąłem, lecz chwilę później lewą łapą zakryłem sobie oczy w geście zrezygnowania, marszcząc lekko nos. – Jestem Dust.
Nieznajoma zdawała się nieco uspokoić, lecz wciąż pozostała niespokojna.
- Jak to? – zapytała, przypatrując się mi uważnie. – Wyglądasz zupełnie jak Myth… Przepraszam, jeśli się pomyliłam. Ja jestem Getto, ale to pewnie bez znaczenia.
Westchnąłem ciężko, chcąc nieco się ogarnąć przed kontynuowaniem tej rozmowy. Bądź co bądź, nieco zirytowało mnie zachowanie wilczycy.
- Nie, to ja przepraszam. – odparłem szybko, opuściwszy ręce. – Sam nie wiem, kim do końca jestem. Po prostu obudziłem się bez jakichkolwiek wspomnień, a mojego imienia mogę się tylko domyślać.
Getto, zdawało mi się, doznała jakby czegoś w stylu olśnienia, i po chwili ruszyła rzuciła się pędem, jakby uciekała.
- Muszę coś sprawdzić! – krzyknęła tylko, pozostawiając mnie samego. Uniosłem prawą brew w geście zdziwienia i ruszyłem w swoją stronę. Trzeba było się wyspać przed dniem jutrzejszym.

To, co zobaczyłem, wprawiło mnie w zdziwienie. Wszędzie było dużo żołnierzy, niektórzy szkolili mieszkańców Agee, inni rozmawiali ze sobą lub po prostu odpoczywali. Poza tym, wszędzie było dużo różnorakich sprzętów: kołczany ze strzałami, łuki, miecze, długie piki z metalowymi grotami, zbroje…
- Szykujecie się do wojny, czy co? – zapytałem, przecierając oczy ze zdziwienia.
- Tak. Reszta wojsk z najbliższych wiosek już w drodze. – odparł sucho Heyg. Widać było, że nie podobało mu się to.
- Dlaczego? Co się stało? – zaniepokoiła mnie ta sytuacja. Czyżby ktoś wypowiedział wojnę?
- Dowódca tej całej bandy, tych żołnierzy. – odburknął sprzedawca, niezadowolony z takiego obrotu spraw. – Jest to król tej krainy. Gerard.
Gerard? To dziwne, ale to imię wydało mi się bardzo znajome… w mojej głowie pojawił się obraz dziwnej, szczupłej postaci wilka, który wcale na władcę nie wyglądał. To był na sto procent on, skądś to wiedziałem… ale skąd?
- Pomogę wam. – zaoferowałem. – W walce.
Prawa brew Heyg’a uniosła się w geście zdziwienia.
- Nie byłeś przypadkiem w dość… ciężkim stanie? – przyjrzał się mi badawczo.
- Dam radę. Już nie czuję bólu. Minęło przecież sporo czasu. – odparłem, biorąc miecz do ręki.
- Ale skoro już raz nie dałeś im rady…
- Nie próbowałem. – odpowiedziałem szorstko. - Byliśmy… byłem poraniony, nie dałbym rady wtedy walczyć, więc uciekałem.
Pies skinął głową, przyjmując znów poważny wyraz twarzy.
- Liczymy na ciebie, jednak nie znamy twoich umiejętności. – na te słowa wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
- Na pewno was nie zawiodę, o to się nie martwcie.
I później tydzień zleciał na przygotowaniach do wojny, podczas których dotarło wielu żołnierzy, szpiegów i kilku magów z innych wiosek. Były to istoty podobne do mnie, czyli dwunożne, ale zdarzało się wiele czworonożnych. Każdy zabrał ze sobą dużo zapasów; zbudowano też wieże obserwacyjne z czterech stron. Ci, co potrafili latać, pilnowali z powietrza, czy aby nikt nie nadciąga, zaś kilku szpiegów zgodziło się przeprowadzać co jakiś czas zwiady. I tak do dnia, kiedy zauważono armię z północy, zbliżającą się w naszym kierunku.

THIS IS WAR

Wojna chyliła się ku końcowi. Wszędzie płonął ogień, ja zaś co chwilę potykałem się o ciała poległych. Szukałem dowódcy tej armii; wszystkich jego podwładnych znalazłem i zabiłem. Już nie interesowało mnie, skąd ta wiedza. Chciałem pomóc tym wszystkim pozbyć się władcy, który nasyłał na nich swoich żołnierzy i kazał zabijać, dobytek zabierać i palić wioski. Widząc jednak to wszystko dookoła mnie… to było tak podobne do tego, co kiedyś – tak mi się zdawało – widziałem. Poczułem się jak morderca; nie wiedziałem jednak, dlaczego.

Minęło trochę czasu, nim natrafiłem na króla Gerarda. Napastowany był ze wszystkich stron, ale z łatwością dawał radę, nawet jeśli widać było, że jest zmęczony. Gdy zabił ostatniego atakującego, zauważył mnie.
- Myth?! – krzyknął, niesamowicie zdziwiony. Zupełnie go zamurowało. Zmarszczyłem brwi, choć pod kapeluszem nie było tego widać.
- Nie jestem żaden Myth. – odparłem, zirytowany. Władca zaczął się zbliżać w moją stronę. – Na imię mi Dust.
- Co… co ci się stało? Nie pamiętasz mnie, przyjacielu? – zatrzymał się w odległości dwóch metrów. Wziąłem miecz do ręki, ustawiając się w pozycji bojowej. – Naprawdę chcesz ze mną walczyć? Przecież nie masz szans, Myth.
- Mówiłem ci już, nie jestem żaden Myth! – wrzasnąłem agresywnie, gotów zaatakować lub odparować atak. – Na imię mi Dust. DUST.
Jednym, zgrabnym ruchem miecza zsunął mi czapkę z głowy w ten sposób, że zawiesiła się na lince, wokół mojej szyi. Swoją drogą, nie wiedziałem nawet, że tam jest cokolwiek, co nie pozwala temu kapeluszowi odlecieć w tył.
- …
Król Gerard zdawał się być zawiedziony i wściekły.
- Masz rację, ty nie jesteś Myth. – powiedział, oddalając się znów jednym susem. – GIŃ, ŚMIECIU!
Zdążyłem jedynie nałożyć znów kapelusz na głowę i odparować cios, jednak sama siła uderzenia odepchnęła mnie mocno w tył, że niemal straciłem równowagę. Co się dziwić, skoro miałem zaledwie 150 cm, a mój przeciwnik 180? Swoją drogą, nie widziałem jeszcze nikogo tak wysokiego w okolicy bliższej i dalszej.
- Nie wygrasz ze mną, lepiej od razu się poddaj i daj się zabić. – król znów rozpoczął natarcie w moją stronę.
- Nie. Zamierzam wygrać. – odparłem, odskakując w bok i trzymając się możliwie najniżej. Tylko to mnie uratowało przed utratą życia.

- Zabiliśmy go. – wycharczałem, siedząc oparty o ścianę, ze spuszczoną głową. Getto stała obok, uważnie mnie obserwując. Znalazła mnie w połowie walki, kiedy to ledwo się trzymałem na nogach; król również był mocno poraniony od moich ciosów. Okazała się być całkiem dobrym magiem pod kątem zaklęć ochronnych i barier, które choć trwały krótko, ochronić mogły przed pojedynczymi ciosami. To właśnie dzięki niej udało mi się zadać decydujący cios.
Było już po wojnie, nasza strona wygrała, choć ze sporymi stratami. Żaden wrogi żołnierz się nie ostał, wszystkich otoczono i wybito do nogi. Teraz siedziałem pod ścianą, pośród nadwątlonych przez – ugaszony nagłą ulewą – ogień zwłok i resztek drewnianych chat oraz rzeczy, których nie potrafiłem zidentyfikować. I choć miałem powód do radości, czułem się jak zbity kundel.; ociekałem krwią, nogami chwilowo nie mogłem poruszyć. Miecz leżał obok mnie, już zapięty na skórzany pasek.
- Owszem. – odparła Getto, siadając obok mnie. – Widzisz coś chociaż przez ten kapelusz?
Odrzuciła do tyłu moje nakrycie głowy.
- Tak jak myślałam.
Nieco zdziwiony spojrzałem na nią, podnosząc ostrożnie pysk.
- Co myślałaś? – zapytałem szeptem, gdyż głośniej nie mogłem chwilowo; nie miałem siły.
Pokazała mi zdjęcie jasnobrązowego wilka o rudej czuprynie i niebieskich, roześmianych oczach.
- Przypomina trochę mnie… po twarzy. – mruknąłem, wciąż pamiętając swoje odbicie w lustrze.
- Nie bez powodu. – powiedziała wadera, usiadłszy obok mnie. – Widzisz, nazwałam cię wcześniej Myth. To dlatego, że – nie patrząc na twarz oczywiście – przypominasz najwierniejszego przyjaciela króla Gerarda. Właśnie ów Myth razem ze swoją małą armią wymordował moją rodzinę i przyjaciół z rozkazu króla.
Wbiłem wzrok w ziemię. Nie wiedziałem co zrobić. Byłem mordercą? To przecież… dziwne.
- Mój przyjaciel, mag Ingnes, postanowił pół roku temu zniszczyć Mytha. Najwidoczniej użył na sobie i na nim zaklęcia, które wywołało coś w stylu „fuzji” ich dusz. To by wyjaśniało, dlaczego zniknął tak nagle…
Wadera posmutniała. Niestety, w połowie żywy nie umiałem znaleźć słów na pocieszenie.
- Już wiem, co oznaczała kartka, którą mi zostawił. – szepnęła, sama do siebie.
- Rozumiem, że jestem połączeniem ich dusz? To wyjaśnia te przebłyski wspomnień… Poza tym, to że posiadam ich dusze nie oznacza, że jestem mordercą? I wybory, które podejmowałem, były moje własne, tak? - mruknąłem, zakładając z powrotem kapelusz na głowę i naciągając mocno na oczy. Get skinęła głową, wydając z siebie przy tym odgłos, coś na kształt „mhm”. Odetchnąłem w ulgą.
- W porządku. Teraz mogę spokojnie umrzeć… - stwierdziłem. Mój oddech był coraz płytszy, a głos charczący. Czułem, jak powoli uciekają ze mnie wszystkie siły, wraz z krwią wsiąkającą w glebę.
- Nie, nie umrzesz. – odparła wadera. Wypowiedziała półszeptem jakieś słowa w innym języku. Chwilę później poczułem się o niebo lepiej, zaś mój strój nie był przesiąknięty szkarłatną posoką. Rany zdawały się być zasklepione, ale wciąż czułem się słabo. Getto się podniosła, więc spróbowałem uczynić to samo. Nie było tak źle.
- Chcesz tu zostać? – zapytała mnie, poważniejąc bardzo.
- Już nie jestem potrzebny w tym miejscu.
- Więc ruszaj w świat. – wilczyca podała mi kamień teleportacyjny.
- Obiecaj mi tylko, że powiesz innym, że zginąłem. – powiedziałem. – Nie chcę, by mnie ktokolwiek z nich szukał, wolę zapomnieć.
Get skinęła głową. Oddaliłem się i zsunąłem czapkę z twarzy i uśmiechnąłem się do niej na pożegnanie. W jednej chwili przełamałem błękitny przedmiot na pół, a w drugiej zniknąłem.

- Gdzie on jest? – kilka osób rozglądało się uważnie, wytężając wzrok.
- Dust… nie żyje. – odpowiedziała Getto, wyraźnie przygnębiona. – Odszedł niedługo po zabiciu króla Gerarda. Dopadł go ogień.
Wszyscy wiedzieli, że król Gerard miał magów panujących nad ogniem, więc nie zdziwili się zbytnio. Jedynie posmutnieli, ale już po niedługim czasie atmosfera stała się weselsza, gdyż świętowano zwycięstwo.


~~~


Nie czułem się dobrze z tym, że opuściłem ich wszystkich, jednak sam zdecydowałem, że nie będę wracać do tej przeszłości. Kamień teleportacyjny przeniósł mnie w losowe miejsce na świecie, po czym rozpadł się na kawałki. I tak nie miałem zamiaru wracać. To wszystko było zbyt dziwne. Jedynie rany wciąż mi przypominały o tym, co się działo przed chwilą, zaś prawa łapa była spuchnięta i krwawiła. Oderwałem kawałem z – i tak nieźle porwanej u dołu – peleryny, i obwiązałem tym łapę. Nic więcej zrobić nie mogłem, tylko ruszyć przed siebie i znaleźć własne cztery kąty na jakiś czas albo na zawsze. Szybko się dowiedziałem, że trafiłem do Krainy, gdzie jedyne istoty podobne do mnie zwane były ludźmi i tak naprawdę wiązało nas jedno – chodzenie na dwóch nogach. Cała reszta to były wilki, gryfy i smoki, z olbrzymią przewagą tych pierwszych. I pomimo wszechogarniającej ciemności, postanowiłem zostać na dłużej, zasilając szeregi samotników.
Dust
Dorosły

Dust


Male Liczba postów : 98

     http://www.pokelandia.wxv.pl
ABOUT DUST


Charakter Dusta jest w miarę prosty do ogarnięcia. Osobnik ów z pewnością należy do tych cierpliwszych istot, choć jeśli sytuacja jest dla niego nowa i nieprzyjemna, potrafi podnieść głos. Wszelką irytację w sobie stara się tłumić, nie pozwala, by kierowały nim negatywne emocje bez poważniejszego powodu. Przeważnie jest poważny, nigdy nie miał dzieciństwa, więc nie zna żadnych zabaw. „Wspomnienia” od Myth’a i Ingness’a nie odnoszą się do tych najdalszych, poza tym, nie są nawet jego. Lubi słuchać co mu inni mają do opowiedzenia, ale sam nienawidzi opowiadać o historii swego krótkiego życia; chce po prostu o tym zapomnieć, więc jest to dość delikatna struna. Pomijając jednak ten fakt, z góry jest przyjacielsko nastawiony wobec każdego poznanego osobnika, dopiero później kształtuje opinie, ocenia. Nie oznacza to, że jest ufny; mówi o sobie tyle, co rozmówca, pomijając wydarzenia sprzed teleportacji. Trochę nieśmiały, nie lubi rozpoczynać rozmowy jako pierwszy. Typowo cichy osobnik.
Przy sobie nosi miecz oraz bukłak z wodą.
Coś więcej? To są dodatkowe informacje na jego temat:
~ Przy boku ma miecz, ale używa go bardzo rzadko, często nawet po prostu nie nosi go przy boku. Nie używa co prawda zębów, ale potrafi sobie poradzić w walce nawet bez niego. Choć raczej stara się unieruchomić przeciwnika lub uciec.
~ Jeśli już używa miecza, to tylko do obrony. Teraz ma katanę, a więc po prostu używa jej tępej strony.
~ Ma nietypową alergię; nie może dotknąć broni, która jest wykonana z innego materiału niż srebro, gdyż powoduje to nagłe puchnięcie(jeśli dotknie nogą, to noga puchnie, jeśli łapą, to łapa) jakiegoś miejsca i powstawanie ran(te goją się jednak normalnie, wyjątkiem jest łapa Dusta, gdyż dwa tygodnie nie mógł jej przemyć, czy chociaż porządnie opatrzyć, a dostawało się do nich wiele zarazków. Nie jest to śmiertelnie groźne, ale zdecydowanie utrudnia mu chwytanie czegoś w prawą łapę).
~ Chodzi na dwóch łapach, jednak jest niski(150 cm). Jego dłonie i stopy bardzo przypominają wilcze, posiadają nawet dość delikstne poduszki łap.
~ Powstał z połączenia dwóch dusz, jednak prócz paru „wspomnień” nic więcej nie wie. Funkcjonuje jak każdy normalny osobnik.
~ Nie mówi o swojej przeszłości, chce wręcz o niej zapomnieć. Dlatego, jeśli ktoś poruszy ten temat, Dust robi się trochę dziwny i nerwowy.
~ Jak z kimś się zaprzyjaźni, to na stałe. Gotów popaść w depresję, gdy ktoś go po prostu zostawi.
~ Nie lubi dzielić się swoimi przeżyciami z innymi, tak samo nigdy nie powie, że ma jakiś problem, a sam jest zawsze chętny do pomocy.
Jego atrybutem jest, wbrew pozorom, zręczność.
Tsukuyomi Aen Saevherne
Dorosły

Tsukuyomi Aen Saevherne


Male Liczba postów : 370
Wiek : 28
Skąd : Warszawa

     
Akcept, oczywiście, nieproblematycznie i w pełni władz umysłowych.
Sponsored content