Połamaniec.

Riven
Dorosły

Riven


Male Liczba postów : 68

     

Przekonywałem siebie,
łamiącym się głosem i zaczynałem pisać.

Nie oddać siebie żywym.

Zatonąłem w nocy, z przerażenia
krzycząc, tracąc głos.

Proszę, wybaczcie mi
mój konający oddech.



I M I Ę:
Riven
rived, riv·en (rĭv′ən) - a także -  rived, riv·ing, rives
riven oznacza rozdarty na strzępy, rozbity w drobny mak


R A S A:
wilk
A szkoda - w skrytych marzeniach słodko byłoby być przerośniętą jaszczurką, której każdy się boi, a beknięcie powali stado owiec.


W I E K:
5 lat
Tylko pięć lat, lecz zdążył przełamać dziewictwo, nie tylko swoje ale i swojej partnerki, wychować dwie gromady szczeniąt i za trzecią zginąć - sam nie wie, czy ostatnie pociechy przeżyły po tym, jak odpędził burę.


O R I E N T A C J A:
biseksualny
Samiec, czy samica? Obojętnie, byleby kontrolować sytuację i dominować, wciąż znajdować się na górze i pozostać tym, który pcha całą sytuację w przód.


R A N G A:
dorosły
W przyszłości być może objawią się zachęty na lepszą, poważniejszą pozycję, zdobycie własnego miejsca w hierarchii i zaistnienie w łańcuchu pokarmowym - póki co postanowił pozostać szaraczkiem.


Połamaniec. 1I63EXb

H I S T O R I A:
Czarne skrzydła, czarne słowa.

Połamaniec. 9FPTJD2
Mama zawsze mówiła "idź do przodu".

- Mamo, mamo!
Krzyki dobiegały z naprzeciwka, który znajdował się poza zasięgiem mojego wzroku. Znajdowałem się w tym miejscu paręnaście godzin, w tej samej pozycji i nie tylko nie znałem wyjścia, lecz także wątpiłem, by takowe istniało. Umarły, a jednak śmierć po mnie nie przyszła. Pozostawiła mnie z szeroko otwartymi, martwymi oczami, pyskiem zapadłym w nasiąkniętą od krwi glebę, robactwem wgryzającym się w rany. Zdążyłem ją znienawidzić, a jednak pragnąłem jej przyjścia - chciałem, by to się skończyło. Dźwięki pozostawały stłumione, okrzyki przerwały obrzydliwą ciszę - kanały słuchowe zalane były skwierczącą krwią, moją i nie-moją, jednak samych uszów już od dawna nie miałem, podobnie nierównego płata mięsa z łba - oderwane od czaszki. Kroki były mokre (może wydawało mi się tak przez krew), mlaśnięciem, zapadały się w pobliskie błoto, zbliżając w moją stronę; gdy ujrzały mnie nieznajome mi ślepia podbiegły do mnie szybciutko. Widziałem je lewą źrenicą, zatrzaśniętą w martwym punkcie. Już od dawna bolały mnie oczy, boleśnie wysuszone, chciałem je zamknąć, lecz nie mogłem. Przyprawiało mnie to o powolną męczarnię.
Połamaniec. 4FHQSIv
- On tam jest. - stwierdził głos.

Nie rozumiałem wtedy jego słów. Byłem wilkorem.

- Mogę go wziąć? Mamo?
Mama kwaknęła parokrotnie. Dzieciak już po chwili przyklęknął koło swojego znaleziska. Mnie. Chwycił pysk, również mój, położył na swoich udach. Moje martwe, nieruchome źrenice zdawały się na niego nie patrzeć - nie było w nich życia, ale spojrzałem.

Sarnie uda. Zwisające płaty futra. Uszy niedźwiadka. Rybie oczy i dziób ptaka. Mój poraniony pysk ściskały łapy gigantycznej wiewiórki, na którą niejednokrotnie próbowałem polować jako mały wilkor.
Mama kwaknęła, gdy chciał rozpocząć obrzęd. Dzieciak zerknął na nią, jak to ryba - bez mrugnięcia.
- Runo leśne? - powtórzył po niej, szybkimi łapkami przeszukał futra. Gdyby nie dziób przygryzłby wargę speszony własnym zapominalstwem.
Mamka rozpoczęła rysować krąg. Wiedziała, dzięki swojej wierze, że Matka Natura patrzy i obserwuje każdego z osobna, lecz nieważne, ile oczu i dłoni by miała, warto jest jej przypomnieć i zwrócić uwagę wielu ślepi na ważniejsze wydarzenia. Dwie racice ryły w ziemi, rysowały krąg, odkopując odkopały oderwany od ciała ogon. Niedźwiedzie łapy niezgrabnie wsypywały w rowki zielony piach.
Połamaniec. LYXZYKi
Siłą otworzył mi pysk i wsypał do niego runo. Przekrwione dziąsła i język zaczęły nasiąkać, podobnie jak grzybnia, wciągając soki. Dzieciak zabrał się do pracy, której urywki obserwowałem - odkroił strzępy z mojej głowy i naszył mi uszy, doszył nowy ogon, uprzednio usunął resztki tego, który straciłem. Obie łapy były galaretą - papką z mięsa i kości. Odrąbał je więc i zastąpił sprawnymi łapami, choć części te nosił dla siebie - silne, zdrowe i świeże. Nie żałował oddania mi ich. Przez 3 dni pieczy nade mną parokrotnie wyciekły mu oczy - za pomocą lazuru płomienia i grama ziół wyjął więc moje, wilkorowe, cudownie niebiańskie od runa. Zaplanował je dla siebie, zaś chcąc mnie oswoić pogrążył mnie w ciemności. Usunął wnętrze moich oczodołów, powieki i także pobliskie tkanki, kratery w mojej czaszce zasypał runem i ciasno obandażował.
- Jak go nazwać, mamo? - zapytał ją czwartego dnia. Słyszałem ich doskonale, a także cichy stukot skorupek. Dzieciak obracał jajka w rudych łapkach. Raz i dwa ocierał je o mnie, ukazywał mi je w ciemnościach. Były lodowate i cuchnęły śmiercią. Mamka zakłapała dziobem.
- Riven.
Postanowione. Jestem Riven.
- Jesteś mój, Riven.
I jestem Twój. Tak zostało postanowione.
Połamaniec. NeoDku5
W naturze niczego się nie marnuje. Martwe ciała przeznaczone były na padlinę, pożywkę gleby, lub na części dla istot, których rodzaj trudno nazwać. Przyswajają one części martwe, budują z nich tymczasowe ciała. Natrafili na mnie dzień po mojej śmierci. A raczej - myślałem, że nie żyję. Bura to niebezpieczny stwór, nie tylko pokonał mnie fizycznie, lecz pozostawił we mnie kieł, obudził martwicę. Przez trzy dni byłem szyty i rozcinany na nowo, a w końcu pozbawiony wzroku.
Nie jestem jednak zły.
Kaczęcie i kacza mama nie chcieli źle. To dla nich normalne. Nie dla zwierzęcia, wilkora, bestii żyjącej w puszczy. Istoty budzą w nas, wilkorach, strach i niepokój, instynkt każe gryźć i warczeć, zbiec, czy chronić młode i za nie ginąć. Instynkt nie ma rozumu - narzuca Ci co robić. Gdybym ich znienawidził spadłbym na poziom zwierzęcia z którego zdołali mnie podnieść.
Połamaniec. CPiYDIB
Opatulił moją szyję czymś ciepłym, miękkim. Rozpoznałem woń pajęczaków, jedwab ich sieci, z którego mamka plotła materiały.
- Szal. Długi materiał na szyję. Tam, gdzie będzie zimno, przyda Ci się. Nie wiem gdzie się udasz. - wyjaśniło kaczęcie. Znów miał dziób; wcześniej zdobył borsuczy pysk, paszczę bury i pyszczek ogromnej wiewiórki, przez który zgrzytał kłami. Trzask w kaczych kolanach dał znać, że wstał. Miękkie kroki tonęły w liściach - odszedł kawałek. Nie podążyłem za nim, choć niezdarnie gwizdnął dziobem. Nie chciałem iść na przód. Złapał za materiał, szal, i pociągnął mnie. Zastukałem kłami. Dźwięk odbił się. Drzewa. Od pewnego czasu naśladowałem nietoperze. Przyciągnął mój pysk do pnia. Tym razem borsucze łapy. Pniak był wilgotny i czymś pokryty.
- Mech. Porasta drzewa. Zawsze wskazuje północ. Tam jest zimno. Przeciwne jest południe. Ciepłe.
Zawarczałem.
- Musisz iść na przód, Połamańcu.
Nie chcę.
Wyciągnął coś z kieszeni - fałdy, wgłębienia w swoim futrzanym płaszczu. Wiedziałem, muskałem go wąsami. Byliśmy blisko, serce przy martwym sercu. Wilkor zaatakowałby. Był istotą. Ja wilkorem.
- Zabrałem Ci je. Zakończyliśmy obrzęd. Musisz iść na przód.
Podobnie jak połączył nas krąg obrzędu, tak teraz napotkał nas jego koniec - obrzęd to koło, gdzie początek miesza się i nie kończy, dopóki nie postąpi się jednego kroku w przód.
Wiedziałem o czym mówi. Mamka kwaczała. Zamiast w siebie włożył moje oczy do słoiczka i zapieczętował. Wsunął go do materiału na mojej szyi, szala. W nim także była kieszeń. Dziabnąłem go w łapę i tego pożałowałem. Zgnilizna. Futro zostało mi w pysku - wyplułem je. Zaśmiał się przez skrzela.
- Czas iść. Weź krukona.
Wpakował mi ptactwo na głowę, nim utulił mnie na pożegnanie i ucałował w nos. Ostatni podmuch słodkiego smrodu psującego się mięsa.

Na północ.


C H A R A K T E R:
Dominuje tu zmysł drapieżnika,
pozostałości po wilkorze, którym nie pozwala zaniknąć, ani nie chce ich utracić - polega on głównie na zapachu i smaku, niż na samych słowach, wierząc, że obcowanie z kimś ukazuje o nim prawdę. Lojalne z niego stworzenie, bardzo skore do poświęceń, szczególnie, że jedną śmierć wyminął dwoma łapami. Szczery, choć kłamstwo przychodzi mu naturalnie, nie ukrywa jednak swoich myśli, krocząc za prostotą. Zachowuje równowagę, złoty środek, pomiędzy rozumem a dzikim instynktem, łącząc to, co otrzymał w katuszach ponownego ożycia a tego, co pozostało z bestii, jaką był przez ostatnie 4 lata.


E K W I P U N E K:

▼  szaro-niebieski szal, w którym wszyta jest fałda dodatkowego materiału tworząca dużą i szczelną kieszeń,
▼  szczelnie zamknięty pojemniczek, w którego płynach znajdują się dwie gałki oczne o lazurowych tęczówkach i rozszerzonych w przerażeniu źrenicach,


C O Ś W I Ę C E J:

▼  mały ptak - towarzysz. Ćwir.
Ćwir, ćwir, ćwir, ćwir, ćwir!wygląd.
▼  jest ślepy;
▼  oczodoły to dwie, niedokładnie wypalone dziury z których czasem sączy się krew i ropa;
▼  ma bardzo wrażliwy słuch, choć na jedno ucho jest odrobinę przygłuchy;
▼  jego uszy, przednie łapy oraz ogon zostały przyszyte do ciała za pomocą szwów. Szwy szpecą sporą część jego ciała i są doskonale widoczne;
▼  zapach zgnilizny, śmierci, nie robi na nim wrażenia;
▼  szybciej nawiąże rozmowę z samicami niż samcami, nieważne, do jakiego gatunku należą;
▼  jego ptasi towarzysz jest jego przewodnikiem, pomaga mu w miernie zgrabnym poruszaniu się po świecie i ostrzega przed kolizjami, rozumie także proste komendy;
▼  przez długie pazury nie może biegać;
▼  wnętrze jego pyska i kły mają kolor niebieski;
▼ ...ale może się wspinać! Pazury są jednak dosyć tępe i ich tworzywo przypomina strukturę rogów.


A T R Y B U T:
spryt
Kejn
Latający Doświadczony Łowca

Kejn


Male Liczba postów : 2064
Wiek : 25

     
Akcept.