Madame Lakeshia

Madame Lakeshia
Dorosły

Madame Lakeshia


Female Liczba postów : 135
Wiek : 32

     

IMIĘ NASZEJ BOHATERKI

Nie wartościujące - choć z pozoru zapewne mogłoby. Nie określające - czy to sposobu bycia, czy poglądów, czy nawet miejsca pochodzenia. Mówiące o niej wiele, a zarazem milczące, nie raczące żadnym szczegółem. Nazywa się Madame Lakeshia, chociaż rzadko używa prawdziwego miana - posługuje się wtedy jedynie drugim jego członem.


RASA MADAME LAKESHII

Madame L. ma cztery łapki, łebek, szyję, tułów, ogon... Dwoje uszu, ocząt, ale tylko jeden nos i jeden ozór. Wyje do księżyca i poluje, by przetrwać. Jest z całą pewnością stuprocentowym wilkiem - nawet pomimo niecodziennego u tego gatunku umaszczenia i różowych ocząt.


WIEK OWEJ SAMICY

Lakeshia jest istotką młodą, lecz pomimo tego posiada już całkiem spory bagaż osobistych doświadczeń. Przeżyła wiele, jednak z całą pewnością nadal czeka ją cała mnogość przygód, wyzwań, wyznaczonych sobie celów. Na świat przyszła cztery lata temu, zatem dopiero wkracza w dorosłość.


ORIENTACJA SEKSUALNA

Odczuwa niemalże rozpaczliwą potrzebę, by kochać oraz być kochaną. Najchętniej obdarowałaby tym uczuciem cały świat, niezależnie od płci potencjalnego "adresata". Śmiało można więc powiedzieć o niej, iż jest biseksualną waderą, jednocześnie łaknącą miłości równie mocno, jak się jej i obawiając.


RANGA, MARZENIA, DĄŻENIA

Obecnie jest jedynie 'szarym' (akurat!) dorosłym, jednakże z całą pewnością  z czasem stan ten się zmieni, albowiem nasza Lakeshia jest osóbką ambitną. Na razie jednak jeszcze nie jest pewna, kim chce być w przyszłości. Pewna jest jedynie tego, że nie będzie to profesja szamana - ma aż nadmiar świrów w rodzinie...


HISTORIA I POCHODZENIE MADAME L.

W żyłach Lakeshii płynie błękitna krew. Na świat przyszła w rodzinie alf, w watasze całkiem specyficznej - oto bowiem członkowie stada wyjątkowo cenili sobie więź z naturą. Rodzice Panny Lake parali się rozmaitymi rytuałami szamańskimi, a Matka Natura była im ważniejszą od własnej córki. Nasza bohaterka przepłaciła to kolorem sierści, wyróżniającym ją wśród szarych, czarnych, białych, brązowych czy rudych istnień, tworzących rodzime jej stado. Nie, nie! nigdy nawet nie przeszło jej przez myśl, by mieć im cokolwiek za złe. Stała się przynajmniej wyjątkowa, a to należy cenić. Jednakże za odmiennością szło też nie tylko łatwiejsze rozpoznanie Madame jako córki alf, a także prostsze dostrzeżenie jej w tłumie.
Jako dziecko było bardzo szczęśliwa. Dni mijały na beztrosce, a tabun nauczycieli i opiekunek czuwał nad prawidłowym rozwojem dziedziczki. Pomiędzy nauką i pozostałymi obowiązkami miała sporo czasu na przepełnione beztroską harce - a z przywileju tego korzystała jak mało kto! Psoty stanowiły nieodłączny element jej dnia, często powtarzały się, a niańki z grzeczności udawały, iż - znowu! - dały się nabrać na serwowany już jakiś czas temu numer. Wszystko w imię zabawy! Rosła, piękniała, stawała się bardziej rozumna i spostrzegawcza.
Nie wiedziała jednak, że z dawna wygnani przez jej ojca bracia knują zemstę. W stadzie pozostała ich wtyka, ba, była jednym z mentorów dziedziczki. Samiec ten był zatem całkiem blisko dorastającej samicy, znał jej rozkład dnia czy nawet rozrywki, którym oddawała się w wolnym czasie. Wiedział o niej wiele - a kilka kości wystarczyło, by dzielnie i nieznudzenie dzieląc się tymi informacjami ze wspomnianymi banitami. Nikt nie podejrzewał spisku, nikt też nie pomyślałby nawet, iż Matka Ziemia pozwalała istnieć mściwym głąbom, które okazały się inteligentniejsze, aniżeli podejrzewano. Wygnano ich za - uwaga, będzie ostro! - nie szanowanie zieleni i niszczenie darów natury. Głupie? Nie dla istot, które ekologię cenią ponad wszelką wątpliwość.  Dlatego nie podejrzewano nawet typów o agresję, którą mogliby skierować przeciwko żywym istotom; nigdy bowiem nie uchodzili za osobników jakkolwiek niezrównoważonych, groźnych czy skorych do przemocy większej, aniżeli złamanie tej czy owej gałązki. Wszyscy się mylili - o czym los miał lada moment dać znać, dość boleśnie oraz niespodziewanie, zaskakując i dziwiąc chyba każdego członka watahy (być może także i samego donosiciela).

Madame Lakeshia miała wtedy niespełna trzy lata. Była już nie tyle łobuzerskim dzieckiem, ile rozsiewającą wokół optymizm panienką. Okazała się całkiem zgrabną oraz niebrzydką, dodatkowo wiecznie uczepiony pyszczka uśmiech dodawał jej wdzięku co nie miara. Wielbicieli zdobywała łatwo, jednakże gardziła ich uczuciami, widząc w nich prędzej kandydatów na popychadło, aniżeli na partnerów czy narzeczonych. Kapryśna panna z dobrego domu wierzyła, że zasługuje na wszystko, co najlepsze - w tym także na basiora, któremu by oddała swoje wielkie serce. Czasami kpiła z absztyfikantów otwarcie, innym razem reagowała na ich próby wymownym milczeniem, jeszcze innym natomiast odpowiadała grzecznie oraz zachowując zasady asertywnej odmowy. Wszystko zależało od nastroju dziedziczki. Jednak i jej lodowe - jak mogłoby się zdawać - serduszko miało wkrótce zabić mocniej, sprawiając, że Madame ulokuje swe uczucia w najgorszy z możliwych sposobów. Nikt nie lubi być oszukiwanym ani zwodzonym; nie ma też chyba istoty, która z uśmiechem przyjęłaby odrzucenie (i to naprawdę brutalne, należy wspomnieć). Ale, ale! Wszystko po kolei, nim całkiem się pogubimy w życiowych wirażach naszej bohaterki!
Przybył w zasadzie znikąd. Przystojny, dobrze zbudowany, szarmancki, kulturalny, sprytny, inteligentny... Słowem miał w sobie wszystko to, czego oczekiwała Lakeshia. Łącznie z pochodzeniem - jak przynajmniej głosił jego ciepły baryton, obwieszczając dobrą dla wadery nowinę tuż po przybyciu. W rodzimym stadzie Madame L. zwykle darzono wszystkich zaufaniem, wierząc w opatrzność Matki Natury oraz pewnego rodzaju karmę: skoro dobrze czynili, dlaczego miałoby ich spotkać coś złego? Może wydaje się to wysoce nieodpowiedzialnym, absurdalnym wręcz, jednak nie wolno zapomnieć, iż innym ludom i nasza europejska kultura taką wydawać się może. O ile możemy mówić o europejskiej kulturze, gdy coraz więcej aspektów podporządkujemy zagranicznym (amerykańskim np.) normom. Dodatkowo na watahę składały się jedynie gościnne i niebywale towarzyskie stworzenia, toteż każdego przybysza przyjmowano iście po królewsku, niezależnie od tego, skąd oraz dokąd zmierza. Młodzieniec przedstawił się jako Malveron
Mensogo. Niemalże od razu wpadł zielonej istotce w oko; ślepia na jego widok błyszczały, motyle szalały w brzuchu, mięśnie mimowolnie napinały się lekko i rozluźniały, serce waliło niczym oszalałe. On zaś zdawał się nie pozostawać obcym na jej sygnały oraz wdzięki, ba, pomimo ogólnego powodzenia u samic owej watahy adorował jedynie Lakeshię. Czuła, że jej uczucia są odwzajemniane, ufała mu bezgranicznie, gotowa powierzyć życie. Przytulał, komplementował, całował, obiecywał... Czego więcej zakochanej po uszy panience potrzeba? Nie wiedziała, jak nieszczere były to komplementy oraz puste obietnice. W przeciwnym razie zdaje się, iż inaczej postrzegałaby Malveron'a. Mensogo bowiem był jedynie oszustem, najętym przez wygnanych z dawien dawna braci, czekających aż ziarno zakiełkuje, rozrośnie się, po czym - w końcu! - odda plon w postaci wspaniałej, nietuczącej zemsty. Byli cierpliwi oraz rozsądni, co okazać się może zabójczą mieszanką... Mensogo uwiódł ją, co wypisane miał w arkuszu zadań. Nastąpiła pora na kolejny etap, zdecydowanie mniej przyjemny dla różowookiej.
Zabrał ją na wycieczkę. Miejsca wspaniałe, ciekawe opowieści, miłe i czułe słówka, głębokie spojrzenia w oczka i głaskanie po łapkach; randka idealna, rzec można. Szkoda tylko, iż wszystko to było  jedynie ukartowaną,  sprytnie obmyśloną, grą pozorów. Lakeshia nie podejrzewała nawet, że nieopodal czają się wilki wynajęte przez braci skazanych przed laty na banicję, a całe to spotkanie jest jedynie elementem zasadzki. Co było dalej? W głowie wilczycy są jedynie strzępki wspomnień, wszystko działo się zbyt szybko, wyzwalając na tyle wiele emocji, iż część wydarzeń - najzwyczajniej w świecie - umknęła, zepchnięta bezczelnie w najciemniejsze zakamarki podświadomości. Wie tylko, że jej ukochany okazał się zakłamaną szują, bałamutem, pięknie mówiącym, ale łżącym bez mrugnięcia okiem. Wilki, czające się niedaleko, napadły na nią, związały, zarzuciły coś na oczy, aby przypadkiem nie zapamiętała, dokąd ją prowadzą. A prowadzili do jakiejś ludzkiej, z dawna opuszczonej, osady, gdzie zamknęli ją w jednej z piwnic. Mogła krzyczeć i walić głową w ściany - nikt nie usłyszałby, albowiem w promieniu wielu kilometrów znajdowali się jedynie jej oprawcy. Płacz stawał gulą w gardle, przerażenia mało zawałem nie przepłaciła. Dobrze, że była młodziutka - silny organizm i pewna doza determinacji pozwoliły przetrwać. Karmiono ją byle czym, pojono brudną wodą, katowano oraz - dzieci, zamknijcie oczy - gwałcono. Znęcano się nad nią słownie, pamięta, jak ochrypły głos szeptał jej do ucha, podczas kiedy mocna łapa przyduszała ją nielekko: "Zginiesz. Ty i każdy, kto się do Ciebie zbliży. Kto będzie Ci ważny. Wszyscy zgina w mękach jak śmieci, bo tylko tyle jesteś warta Ty, Twoja rodzina, przyjaciele". Bała się, że nie skończy się na pustym gadaniu, lękała się o dobro watahy. Nie wiedziała, na ile straszyli ja tylko dla samego straszenia, a na ile obiecywali czy przestrzegali. Świat zatrzymał się na moment, by obrócić się o 180 stopni. Ze szczęścia nie pozostało nic, poza cyniczną mordą Malveron'a Mesnogo, gdy przychodził i w brutalny sposób sobie na niej zaspokajał własne, wulgarne i ordynarne, żądze. Ojciec samicy odebrała zwyrodnialcom dom, oni odebrali to, co on miał najcenniejszego. A ona? Ona wciąż zakochana była w Malveronie - o ile faktycznie tak się zwał. Syndrom sztokholmski, zjawisko tyle interesujące, ile zatrważające jednocześnie. Miłowała go coraz bardziej, pomimo, że robił z nią rzeczy, którymi brzydziła się i nienawidziła z ich powodu samej siebie.

Koszmar ten jednak nie trwał wiecznie, bowiem bandzie oprawców wciąż było mało. Skatowana, upokarzana raz za razem, chuda i słaba czekała w milczeniu na śmierć. Ta jednak nie nadeszła, czyżby nie zasłużyła na koniec mąk? Owszem, z piwnicy miała się lada moment wyrwać, bowiem barbarzyńcom znudziło się już znęcanie nad Madame. Postanowili ugrać, ile tylko można było: postanowili zażądać okupu za dziedziczkę. Wysokiego, ale jakby cała wataha się zrzuciła, skazując przy tym na lata spędzone w nędzy - dałoby radę. Lakeshia podsłuchała, wiedziała, nie zgadzała się. Wolałaby zginąć, niż sprowadzić nieszczęścia na swoje stado. Dlatego więc, kiedy prowadzili ją na wykup, cudem niemalże wyswobodziła się, ostatkiem sił rzucając do rzeki, znajdującej się wiele metrów niżej. Tamci stanęli na klifie, próbując odszukać spojrzeniem zielonej wilczycy. Próżno jednak wypatrywali jej ciała, porwanego przed całkiem wartki nurt rzeczny, znoszący ją, podtapiający, poddający wielu wirowaniom. Ostatecznie wyrzuciło ją ładne metry dalej, gdzie z niemałym trudem wygrzebała się na brzeg. Tam pozwoliła promieniom słonecznym osuszyć sierść. Nie miała bladego pojęcia, gdzie się znajdowała ani dokąd powinna się udać, padła zatem w pobliżu jednej z pobliskich wierzb. Pośród obwisłej korony znalazła sobie schronienie, w zamian pielęgnując drzewo z całych sił. Minęło wiele czasu, nim nabrała sił, co pozwoliło jej powrócić do trybu życia rasowego drapieżnika, raz na zawsze odstawiając żywienie się padliną pomiędzy bajki. Pomiędzy nią, a pielęgnowaną wierzbą, wytworzyła się silna więź; wtedy też Lakeshia zatęskniła za dawnym życiem. Przypomniała sobie wpajane w początkowych latach nauki, postanawiając żyć tak, jak rodzice radzili. Dotychczas nijak jej się to "nie widziało", nie chciała być świrem gadającym z kwiatkami. Czuła jednakże, iż to jedyny sposób, by odczuwać jakąkolwiek cząstkę, łączącą ją z dawnym życiem; spoiwo pomiędzy dawną, a obecną dziedziczką; ogniwo łączące Madame, jaką widzieli w niej rodzice, z Lakeshią, którą być chciała sama główna zainteresowana. Dlaczego nie podjęła próby powrotu do domu, zapytacie? A pamiętacie kierowane w stronę Madame L. słowa oprawców? Jeśli dowiedzą się, że samica jakimś cudem przetrwała, kto wie, czy w zemście za kości, których za nią nie dostali, nie zniszczą jej lub istot, wśród których się pojawi? W rodzimych stronach odnaleźliby ją bez problemu i - zakładając, że jeszcze nie pomordowali całej jej watahy - dokonali rzeźni, dodatkowo zasiewając u niej kolejne ziarna wyrzutów sumienia. A z sumieniem już teraz radziła sobie z niemałym trudem... Pielęgnowała zatem wierzbę, dbała o nią niczym o najlepszego przyjaciela, powierzała tajemnice oraz sekrety. Żyła w jej koronie, a że ogrodnik okazał się z niej niezły, soczyste, zielone listki stanowiły gęstą zasłonę przed światem zewnętrznym. Pewnie zostałaby tam do dzisiaj, gdyby nie autostrada, która miała powstać na miejscu "zameldowania" Lakeshii... Drzewo, tak przez nią ukochane, upadło. Uznała, iż najwyższa to pora, by ruszyć dalej - siły powróciły, polować potrafiła, przetrwanie było opcją możliwą bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.

Dotarła tutaj. W tejże właśnie Krainie postanowiła zacząć od nowa, licząc, iż tutaj dawni oprawcy nigdy jej nie znajdą, ba!, nie będą się nawet tu zapuszczać, wszakże nie przejdzie im przez myśl, że Madame L. mogłaby znaleźć się tak daleko od miejsca, w którym widziano ją po raz ostatni.


CHARAKTER I OSOBOWOŚĆ

Madame Lakeshia sprawiać może wrażenie tajemniczej, być może nawet małomównej, aczkolwiek wszystko to to jedynie marne pozory. Jeśli miałeś, Czytelniku, dostatecznie wiele cierpliwości, by zapoznać się z historią naszej bohaterki, wiesz już zapewne, dlaczego stara się nie raczyć obcych prawdziwym mianem czy nie lubi opowiadać o przeszłości. Pomimo wielu cierpień, które dopadły ją w przeciągu tych czterech lat, pozostaje istotą niebywale wesołą, serdeczną, ciepłą oraz ufną (niczego się, głupia, nie nauczyła?! A może to kwestia wychowania?). Zawsze chętna do pomocy oraz skora do udzielenia rad, o ile - oczywiście - będzie w stanie coś poradzić. Nie chce szkodzić, tak więc niesprawdzonych teorii nie rozgłasza. Nie plotkuje, nie obgaduje ani nie papla głupot, unikając jak ognia wszystkiego tego, co mogłoby wyrządzić komuś krzywdę. Dobro innych niemalże zawsze przekłada ponad swoje własne.
Pragnie się zakochać. Tym razem szczerze, prawdziwie, bez kantów. Jednakże boi się miłości; po części z racji na przykre doświadczenia, po części zaś z obawy przed dawnymi oprawcami, którzy mogliby się jakoś dowiedzieć o jej szczęściu i postawić za cel honoru zniszczyć nie tylko ją samą, ale i potencjalnego wybranka. Niewiele potrzebuje, by się zakochać, wszakże nabrała już pokory oraz zupełnie innego podejścia do pewnych kwestii. Nie jest już rozkapryszoną panienką z dobrego domu, lecz pracowitą, świadomą własnych celów, młodą kobietą, kierującą się dobrym sercem, tkwiącym w jej piersi. Rozum sprowadza na dalszy plan, zupełnie, jakby z przeszłości nie wyciągnęła żadnych nauk.
Wysoko ceni kult Matki Natury i nienawidzi, gdy ktoś dla własnego kaprysu niszczy przyrodę czy zadaje ból istotom żywym, zawłaszcza tym słabszym, które tak naprawdę nikomu nie zaszkodziły i nie zawiniły w żaden sposób. Zabija jedynie po to, by przetrwać; morduje nie więcej, niż jej trzeba. Ekologiczny ogrodnik, czy coś. Czasami więź z Matką Naturą i jej darami ceni wyżej, aniżeli interakcje z innymi przedstawicielami swojego gatunku. Jednak w odróżnieniu od swoich rodziców, jest w stanie wyznaczać w tym uwielbieniu rozsądne granice: nie wywaliłaby nikogo ze stada, gdyby jakimś dowodziła, za złamanie kilku gałązek. Nie jest świrem, po prostu. Bo fanatyzm można już chyba śmiało zaliczyć do świrowania.


EKWIPUNEK, WYPOSAŻENIE, POSIADANIE

Posiadanie jedynie rozbudza chciwość. Poza tym wiąże się z nim odpowiedzialność za posiadane dobra. Wywołuje poczucie bycia lepszym od tych, którzy nie mają niczego lub mają mniej. Lakeshia ma zatem jedynie pięćdziesiąt kości oraz wplecionego w grzywkę różowego kwiatka. Przypomina jej o tym, kim była oraz skąd się wywodzi, choć i o tym opowiadać wcale nie lubi.


TO, CZEGO JESZCZE O NIEJ NIE WIECIE

Marzy o tym, aby - podobnie, jak rodzice - móc ożywiać przyrodę, wspomagać wzrost roślin, słyszeć je oraz rozumieć. Jednakże nie mówi o tym praktycznie nikomu, uważając to marzenie za dziwne oraz wstydliwe. W ramach ciekawostki dodam, iż dar ten z czasem się ujawni - otrzymałam zezwolenie Kein'a. Na razie jednak czuje się gorsza od przedstawicieli swojej watahy,  wszakże tam każdy - w mniejszym lub większym stopniu - potrafi odczuwać jedność z naturą i wyciągać z niej jak najwięcej. A ona? Ona jedynie może poszczycić się nienaganną wiedzą ogrodniczą, ot, kiedy przyciąć róże, a kiedy dana roślina jest przelana.  


ATRYBUT, WYRÓŻNIENIE, ODMIENNOŚĆ

Swoje już przeżyła, wiele przetrwała - a wszystko to przeżyła. Chyba można zatem mówić tutaj o nienagannej wytrzymałości, która z całą pewnością dopomogła Lakeshii w dotrwaniu do dnia dzisiejszego oraz w znalezieniu się w miejscu, w którym dzisiaj się znajduje.
Marano
Latający Lekarz



Female Liczba postów : 803
Wiek : 23
Skąd : Severynia

     
Karta cudownie rozpisana. Nic dodać, nic ująć. Pozostało mi jedynie życzyć miłej gry.

Akcept!