Jezioro Lobis

Owachinashi
Dorosły

Owachinashi


Male Liczba postów : 150

     
Wilk nawet nie drgnął, pomimo niewielkiej odległości dzielącej go od Bezalcour'a. Na słowa wilka zareagował niezmąconym spokojem, po części spowodowanym sennością, która go ogarnęła po tej naprawdę krótkiej drzemce. Szczególnie, że było dość ciepło. To wcale nie tak, że stracił czujność. Zwyczajnie wierzył w swój refleks, dzięki któremu dotąd żył. Z powagą wysłuchał słów wilka. Nie czuł się w żaden sposób zastraszony, ale w większej części spowodowane to było jego głupotą, a także olbrzymią pewnością siebie. W tym przypadku jego z drugim miało duży związek, i pozwoliło Chinie na krótki, ale dobrze widoczny uśmiech. Chyba nie przetrwa ten biały biedak w tej Krainie, jeśli nie będzie uważał. Ale cóż, nie wypada zmieniać charakteru postaci, gdy już się umie nią pisać.
- Sam żeś odpowiedział: byłbym martwy. Nic ponadto, Cour. Gdybym czas tracił na gdybanie, życie bym na ciągłym strachu zmarnował. Nie mam nic przeciwko śmierci, póki to co chcę robić mogę. Każdego ona prędzej czy później spotka. - odparł spokojnie.
Nietrudno zauważyć, że wilk miał dziwny nawyk mówienia dość długich zdań na prawie jeden temat. Co prawda dopiero teraz miał się okazję tym wykazać, i to nie aż w takim stopniu, ale potrafił naprawdę rozwijać[a może wręcz odwrotnie? Kto wie...] swe wypowiedzi. Niestety, zdarzało mu się też mieszać kolejność słów. Chociaż, póki co chyba nikt nie miał problemu ze zrozumieniem go. No chyba, że ktoś się do czegoś nie przyznał.
- Masz rację jednak, niedobrze z mej strony, iż zasnąłem w trakcie rozmowy. Przepraszam, jednak nie udaje mi się nad tym nigdy zapanować. - powiedział.
Oj, w pokera by się z nim ciężko grało, ale tylko pod tym względem, że z twarzy by nic nie zdradził. Mało prawdopodobne, aby ten wilk kiedykolwiek nauczył się grać w karty. Pewnie po pięciu minutach zapomniałby zasady. Chociaż, w tonie jego głosu dosłyszeć się dało nutę skruchy, jakby faktycznie żałował swego "uczynku".
- Jestem tu jakiś czas, i trochę się dowiedziałem o miejscu tym. - odpowiedział wreszcie - Tereny te, jako całość, nie mają konkretnej nazwy. Ji-chan mówiła, iż Krainą to się zwie. Są tu jakieś stada wilcze, cztery bodaj. - dodał.
Ciężko mu było cokolwiek powiedzieć z pamięci, zawsze wolał odpowiadać na pytania. Dzięki temu mógł sobie coś przypomnieć, przy odrobinie szczęścia.
Bezalcour
Dorosły

Bezalcour


Male Liczba postów : 44

     
Bezalcour odkąd pamiętał zawsze odnajdywał coś niepokojącego w jednostkach tak niewzruszonych, jak jego obecny rozmówca. Miał okazję niejednokrotnie w swoim życiu się przekonać, że to ci z pozoru najbardziej opanowani, bywali największym zagrożeniem lub chowali w sobie najgorsze sekrety. A musiał wszak przyznać, że nie dość, iż biały zdawał się zupełnie nie przejmować słowami, którymi ze zwykłego rozsądku powinno się choć w najmniejszym stopniu zaprzątnąć sobie łeb, otoczony też był jakąś aurą tajemniczości. Oczywiście, Bezalcour był świadom, iż to, co dane było mu oglądać, mogło być jedynie maską, którą Owachinashi doskonale manipulował, niemniej ta myśl wcale nie uspokajała jego podejrzliwości. Cała ta gama wrażeń i odczuć, jakie Owachinashi zdołał w nim wzbudzić w tak krótkim czasie, powodowały, że ciężko było staruszkowi stwierdzić, co właściwie o swoim towarzyszu myśli i jak właściwie czuje się w jego towarzystwie. Nie ufał mu - to z pewnością. Basior zdążył go już zirytować, ale z drugiej strony - coś w jego osobie wzbudzało niejaką sympatię Voltaira. Być może to jego urodziwa facjata, któż wie.
- Wciąż jednak zalecałbym ci zorientować się, czy nie ma jakiegokolwiek medykamentu, Kumo. Nie ze strachu, a zwykłej troski o samego siebie. Jeśli istnieje sposób, by zmniejszyć ryzyko przedwczesnej śmierci, czy nie lepiej z niego korzystać? Chyba że jest ci to kwestia zupełnie obojętna? - ostatnie zdanie z początku było stwierdzeniem, by przy ostatniej sylabie przemienić swój ton na pytający. Nie umknęło uwadze Voltaira, iż Owachinashi wypowiadał się dość dziwacznie, ustawiając nieraz wyrazy w nieodpowiedniej kolejności. Odkąd jednak basior po raz pierwszy się odezwał, nie było tajemnicą, iż nie pochodzi on z tej części świata. Bezalcour w głębi duszy doceniał to, jak dobrze jego rozmówca znał tutejszy język, choć nie był on jego ojczystym. Sam nigdy nie zdołał nauczyć się żadnego obcego, choć zaiste próbował.
- W porządku, zostało ci przebaczone - mruknął, znów jakby odrobinę lekceważąco. Nie było jego celem zabrzmieć wyniośle, acz z pewnością możnaby tak te słowa odebrać. Potem wysłuchał z uwagą odpowiedzi na swoje pytania, nastawiając uszu, by zasygnalizować swoje zainteresowanie tematem, kiedy Owachinashi wspomniał o tutejszych stadach. Voltaire bowiem doskonale wiedział, że nic tak nie sprzyja spokojnemu życiu, jak zakotwiczenie się między członkami większej grupy: ot, istniało wiele korzyści takiej sytuacji. Niemniej jego samotnicza, wygodnicka natura nie pozwoliłaby mu przyłączyć się do pierwszego lepszego stada, toteż najpierw, rzecz jasna, liczył, że uda mu się zapoznać z każdym z nich z osobna. - Wiesz może coś więcej o tych stadach? Miałeś okazję spotkać członka któregoś z nich? I, jeśli wolno zapytać, czy sam jesteś zainteresowany dołączeniem do którejś z grup? - sypnął pytaniami, odzyskując najwyraźniej w tym momencie po części humor. Zdobywanie informacji zawsze sprawiało mu jakąś przyjemność, jako że najzwyczajniej - lubił wiedzieć.
Kantiagon
Młode

Kantiagon


Male Liczba postów : 46
Skąd : Zielona Góra

     
/jeśli nie chcecie nikogo więcej napiszcie na pw to usunę posta ;]



Nad brzegiem jeziora pojawił się kremowy szczeniak. Mały stanął przed jeziorem i patrzył w wodę radośnie merdając ogonkiem, który gdyby mógł unieść małego to poleciał by jak helikopter. Kan zbliżył się jeszcze do tafli i spojrzał na odbicie swojego pyszczka, rozpromieniając się jeszcze bardziej. Pochylił się po krótkiej chwili i zaczął pić wodę z jeziora. Nagle zanurzył cały swój łepek wstrzymując powietrze i patrząc pod wodą jak pływają ryby. Starał się oglądać piękny wodny świat jak najdłużej. Przedobrzył. Energicznie wyjął głowę z wody i zaczął kaszleć krztusząc się przez łapczywe chwytanie powietrza.
- Brrrru - mruknął potrząsając energicznie główką by otrzepać ją z wody.
Zaburczało mu w brzuszku. Mały zaśmiał się rozbawiony sam z siebie i z entuzjazmem skoczył do wody, znikając pod jej taflą. Z miejsca gdzie wskoczył rozchodziły się pierścienie wody, a w centrum pojawiały się bąbelki.
Mały opadał powoli na dno z zachwytem patrząc na ogromne ławice rybek i przepiękny wodny świat. Skrzywił się jak zaczęło mu brakować powietrza i zaczął przebierać łapkami by wypłynąć. Wynurzył główkę z mokrymi uszkami i radośnie zaczął nieudolnie płynąć i nurkować w pościgu za rybami. Nurkował i otwierał pyszczek pod wodą starając się złapać rybę po czym się wynurzał, krztusząc się wodą której się nałykał. Robił tak przez cały czas z malejącym entuzjazmem przez porażki i fakt, że ostatnim razem mało brakowało by się utopił. Smutno położył po sobie uszka bliski płaczu i zaczął warczeć i szczekać na wodę, a konkretniej na ryby. Potrząsnął główką by się nie rozpłakać i podciągnął noskiem nie zdając sobie sprawy z obecności innych wilków.
- Rybki nic wam nie zrobię. Chcę tylko jeść. Nie uciekajcie bym mógł jedną złapać. - powiedział smutny naiwnie myśląc, że to coś da. Gdy usłyszał, że niedaleko jakaś ryba plusnęła, od razu tam pognał głupio wierząc, że to znak od rybek iż jedna da mu się złapać. Szczeniak zdeterminowany znów zanurkować i nie zamierzał się tak szybko wynurzać puki nie złapie rybki.
Owachinashi
Dorosły

Owachinashi


Male Liczba postów : 150

     
Owszem, byłoby się o co niepokoić odnośnie Chiny, ale tylko jeśli coś nagłego by się wydarzyło. Czasami wilkowi naprawdę ryzykowne pomysły przychodziły do głowy. Choć zazwyczaj tylko on na tym cierpiał. "Na smyczy" trzymała go pewna obietnica, której musiał dotrzymać. Z resztą, ciekawe czy w ogóle odnalazłby tu jakieś zlecenia.
- Jeśli pamięć pozwoli, to znajdę może czas, by odnaleźć lekarstwa na tę przypadłość moją. - rzucił nieco obojętnie wilk.
Nawet jeśli się do tego otwarcie nie przyznawał, to znał swoje możliwości pod względem pamięci i miał na uwadze fakt, że najpewniej nie będzie w stanie odnaleźć drogi do jakiejkolwiek lecznicy. Zakładając, że w takowa się znajdowała w tej Krainie. I zapewne nawet jeśli ją znajdzie, to zapomni o swej przypadłości odnośnie nagłego zasypiania. Taki już China był. No, ale cuda się zdarzają, wystarczy w nie uwierzyć, więc wciąż cień szansy istnieje.
- I tak dość wydłużania życia mam, a i szansa istnieje, że będzie ono krótsze. Ciężko stwierdzić mi, co faktem mogę nazwać. - dodał poważnie.
Podobno sterydy, które się brało w jego ojczyźnie, skracały życie. Jeśli się je używało od początku do końca. Ile tak można było przeżyć? Zależy od organizmu. Plusem było to, że mięśnie poprzez ich używanie nie traciły sprawności. Minusem była cena i efekty uboczne. Ale w jego pracy koniecznym było zachowanie sprawności możliwie najdłużej. Ile powinien mieć teraz lat? Sześć, może siedem. Jego ciało miało mniej więcej cztery. Od szczeniaka podążał z grupą, od której nauczył się fachu. Posiadał doświadczenie w kradzieżach, zabijaniu, obronie, pilnowaniu. W trakcie wykonywania zleceń wpadał w dziwny nastrój i skupienie, przez które nawet jego problemy z pamięcią nie przeszkadzały aż tak bardzo. Nie oznaczało to jednak, że nie zdarzały mu się wpadki. I tak był dość roztrzepanym wilkiem. Bywało, że pieniądze gubił. Ale jedyna rzecz, której nigdy, przenigdy nie zapomniał, to wytrzymałe ostrze z przepięknie zdobioną pochwą, dobrze przywiązane do jego przedniej, lewej łapy. To był skarb, który cenił ponad wszystko, i to nie tylko ze względu na wygląd, ale sentyment. W jego pysku Hamidashi Tantou był niemal równie śmiertelną bronią, co w rękach człowieka. Potrafił nim zadawać naprawdę precyzyjne cięcia. To wynik naprawdę długiego doskonalenia umiejętności. W pewnym sensie miał szczęście, że był niechcianym sierotom. Pozwoliło mu to odnaleźć wspaniałych towarzyszy, dzięki którym zyskał dobre życie, i gdyby przyszło mu jutro zginąć, to nie miałby czego żałować.
- Uprzejmie dziękuję. - odpowiedział na przyjęcie przeprosin przez czarnego wilka, a także, pozwoliwszy sobie na krótki uśmiech, ów jednak szybko zniknął.
Nawet tak mało błyskotliwy wilk jak China zauważył, że informacjami o Krainie przywrócił choć część dobrego humoru Bezowi. Pewnie jego odpowiedź nieco zawiedzie basiora, bo biały nie wiedział aż tak wiele. Tylko to, co słyszał, gdy podróżował.
- Maa, wiele nie przyszło mi się dowiedzieć. Nie wiem, czy któraś ze spotkanych osób członkiem stada jest, prawdę mówiąc, nie pamiętam bym pytania pod tym kątem zadawał. Tylko słyszałem, gdy spacerowałem. - odparł spokojnie, jego żółte ślepia nie przerywały kontaktu wzrokowego - taki nawyk. - Nie wydaje mi się, abym dołączył do stada. Nie potrafiłbym zasad się trzymać należycie, gdyż robiłem zawsze co chciałem. To życiem dla mnie nie jest.
Zakończywszy odpowiedź, Owachinashi pozwolił sobie obserwować nowo przybyłego malucha. Czyżby łowił sobie ryby? Najwyraźniej połów mu nie szedł, bo w pewnym momencie wydał się być zirytowany i bliski płaczu. To wilkowi przypomniało nieco czasy, kiedy był on małą beksą i tchórzem. Naprawdę dużo się zmienił. Ale nie myślał nad tym tak wiele. Przeszłość to wspomnienia, nie warto się w nich zbytnio zatracać. Tylko dzień ci ucieknie. No chyba, że w międzyczasie się spaceruje. Wtedy warto sobie nad czymś pomyśleć, aby umilić sobie drogę. Po kilku chwilach obserwacji, spokojne ślepia basiora ponownie skierowały się ku Cour'owi.
Bezalcour
Dorosły

Bezalcour


Male Liczba postów : 44

     
Na odpowiedź białego basiora, Bezalcour skinął łagodnie łbem, sygnalizując jej przyjęcie. Nie zamierzał już nic więcej w tej kwestii mówić; wprawdzie i tak rzekł już więcej, niż w jego mniemaniu było trzeba. Może nawet za dużo. Mógł w pewnej części zabrzmieć nawet, jakby los Owachinashiego faktycznie w jakimś, choćby minamlnym stopniu, go interesował, a takiego wrażenia sprawiać raczej nie chciał. Niektórzy wszak zwykłe porady uznawali za objawy swego rodzaju troski i ot - osobnik gotowy był sądzić, że Cour próbuje nawiązać bliższą znajomość, co mijało się ze stanem rzeczywistym zazwyczaj szerokim łukiem. Kolejna zaś wypowiedź basiora była dość intrygująca i łuki brwiowe Voltaire znów drgnęły delikatnie, lekko, acz wciąż dostrzegalnie.
- Czyżby choroba? - spytał, acz tonem jasno wskazującym, że w żadnym wypadku nie wymaga odpowiedzi, jeśli ten nie chciałby jej udzielać. Nie była to wprawdzie jego sprawa, czyż nie? Oh, cholera, Voltaire. I znów pogrywasz ze zbytnim zainteresowaniem. Po cóż ci tak osobiste informacje, staruszku? Zdając sobie sprawę ze swego niejakiego "potknięcia" - bo tym właśnie było owe pytanie w jego mniemaniu - w zwyczajnym jakimś odruchu odwrócił spojrzenie od rozmówcy. Przeniósł je na otoczenie, na spokojną powierzchnię wody przy brzegu wysepki, jakby chcąc zarówno towarzyszowi, jak i sobie samemu przypomnieć o własnej obojętności. Znów kącik warg zadrżał mu, gdy z pełną powagą Kuma podziękował mu za przebaczenie. Doprawdy, w całej jego sztywności zabawny był z niego kompan.
- Rozumiem, coż, mimo wszystko dziekuję ci za podzielenie się tym, co wiesz. Zawsze to już jakiś wstęp do zgromadzenia większej wiedzy - skomentował, jakże wyrozmiale. W istocie może nie był tak zły, jak sam siebie malował w swym autoportrecie. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że nikt poza nim samym nie znał dokładnej liczby jego grzeszów, ani nie był świadkiem dokonywania ich wszystkich. Jakże po tym wszystkim mógł się uważać za personę choć w jednej setnej dobrą?
Byłby zapewne jakoś jeszcze zagadał Owachinashiego, w tym jednak momencie jego uwagę przykuł ruch w wodzie. Jego spojrzenie odnalazło złocisty łeb jakiegoś szczeniaka chwilę przed tym, jak ten zniknął pod powierzchnią wody. Bezalcour zmarszczył się wyraźnie na ten widok, nie kryjąc swojego niezadowolenia. Tajemnicą nie było, że za dzieciakami nigdy nie przepadał. Zadawały za dużo pytań, były zbyt natrętne, zbyt naiwne i lekkomyślne. Jedyną zaletą, jaką był gotów na starcie im przyznać, był urok. Poza tym jednak uważał je raczej za małe, wścibskie potworki. Pomijając fakt, że w dzieciństwie sam był chyba najgorszym przedstawicielem tego typu smarkactwa.
- Parałeś się wojaczką? - palnął ni stąd ni zowąd, zwracając swoje spojrzenie z powrotem na białego basiora; czerń jego oczu wydawała się zalśnić niezdrowo. Cóż, nie mógł nie zauważyć jego blizn. Ani pochwy sztyletu przytroczonej do łapska. No proszę, a podobno to szczenięta były wścibskimi natrętami, szlag.
Owachinashi
Dorosły

Owachinashi


Male Liczba postów : 150

     
Chinie nie przeszkadzały pytania, gdyż lubił na nie odpowiadać. Nie była to jednak dobra cecha, bo zdarzało mu się już powiedzieć o parę słów za dużo. Szczególnie, że nigdy nie bał się swej sławy. Niby bezczelnym było otwarcie się zdradzać przed wrogiem, ale biały basior lubił się bawić swoim życiem. Tak było dlań ciekawiej. Nie mógł powiedzieć, że nudził się w życiu. Ale to jego świadomy wybór, więc nie miałby nikomu za złe, gdyby zginął. Przypadki chodzą po wilkach. Gdyby nie niesamowite szczęście, które najwyraźniej się go uczepiło przez długi czas, nie dożyłby dzisiejszego dnia. Jednak zdecydowanie milej czerpać przyjemność ze spokojnych dni, kiedy przez resztę z nich ma się problemy. I to nie tak, że wilk sam sobie je zbierał - w jego stylu życia i tak było ich dużo. Nawet nie robiło wielkiej różnicy, że często to ze swojej własnej winy musiał uciekać. Zazwyczaj było to po prostu przyspieszeniem nieuniknionego. Ale i tak lubił swoją sławę. Chociaż nie wiem, czy jest sens o tym wszystkim wspominać w poście, ale to taki mój nawyk już. Plus, muszę znów wczuć się w tę postać, bo długim niepisaniu nią.
- Maa, chorobą to nie jest. - odpowiedział zwyczajnie wilk.
Z drugiej strony zastanowił się trochę. Czy sterydy same w sobie skracały życie, czy powodowały chorobę, która to robiła? Cóż, on zdecydowanie stawiał na tę pierwszą opcję. Szamani nie byli bezdusznymi materialistami, którym zależało tylko na pieniądzach. Nawet jeśli sporo zarabiali na wilkach, które wolały utrzymać sprawność do końca życia. Ale to wina tego, że nie było chętnych aż tak dużo, więc i ceny musiały być większe. To akurat było tak proste, że nawet Owachinashi był w stanie pojąć ów fakt bez trudu.
Pomimo ogólnego zamyślenia, uszy białego wilka śledziły wszelkie dźwięki, wykonując minimalne ruchy przy każdym głośniejszym. To nie tak, że próbował być czujny. Mimowolne pilnowanie otoczenia za pomocą zmysłu słuchu weszło mu w krew od kiedy musiał uważać podczas każdego odpoczynku. Szczególnie, że na swoim węchu już od bardzo dawna nie mógł polegać. Nawet jeśli śmierć mu nie przeszkadzała, to hańbą byłoby, gdyby zginął przez świadome odpuszczenie sobie czegoś. Dlatego starał się dawać z siebie zawsze możliwie najwięcej. I jeszcze więcej. Szczególnie, gdy zwyczajnie nie chciał się wplątywać w walkę. Przecież nie dążył do wybicia wszystkich wrogów, tylko do życia po swojemu.
- Mądrze mówisz, Cour. Nawet odrobinę lepiej wiedzieć, niż nic zupełnie. - stwierdził poważnie.
Chwilami spoglądał na usiłowania szczeniaka, jak gdyby pilnował, czy nic mu się nie dzieje. China nie ufał wodzie, ale wynikało to z faktu, że nie umiał pływać. Jednak ciekawym faktem było to, że i tak wilk raz czy dwa wskoczył do rzeki, gdy nie chciało mu się walczyć. Chociaż, zawsze mógł sprawdzić swe umiejętności przeciwko większej grupie wilków. Łatwo bowiem - nawet jeśli wpierw dajesz swej ofierze zobaczyć choć na ułamek sekundy twarz mordercy, czyli siebie - zabijać znienacka, ale otwarta walka to coś zdecydowanie trudniejszego. Choć i tak zawsze wolał wydawać pieniądze na jedzenie i sake, niż na bandaże. Dobrze, że przynajmniej nie słyszał głosów tych, którzy go przeklinali zza grobu. O żywych nie wspominając.
- Wojaczką nie tylko, ale wszystkim, za co płacono mi dużo dostatecznie, bym za opłacalne to uznał. - powiedział wreszcie, przypomniawszy sobie, iż czarny wilk właśnie coś do niego powiedział. - A czym ty się zajmowałeś lub zajmujesz? - zapytał, nie kryjąc zainteresowania jego osobą.
W końcu łatwo odpowiadać na pytania, ale o rozmówcy też coś warto wiedzieć.

//Wybacz jeśli strasznie plączę, ale rzadko zdarza mi się pisać mało chaotyczne posty xd
Kantiagon
Młode

Kantiagon


Male Liczba postów : 46
Skąd : Zielona Góra

     
Kan wypłynął padnięty na brzeg z jakimś badylem w pyszczku. W sumie bardziej wyczołgał się z wody a następnie padł na piasek wypluwając patyk. Skamlał cicho przygnębiony z położonymi po sobie uszkami.
- Cicho. - powiedział smutny do siebie jak mu zaburczało znów w brzuszku.
Mały wstał na drżących przez osłabienie łapkach i się otrzepał z wody. Zrezygnowany poszedł położyć się na trawie gubiąc po drodze spadające na ziemię łzy. Zastanawiał się ile dni minęło od jego ostatniego posiłku. Był tak zdesperowany, że myślał nawet o zamieszkaniu na ludzik terenach, gdzie mógłby przynajmniej w śmietnikach szukać jedzenia.
Po chwili postawił czujnie uszka słysząc jakiś szelest i stanął na łapkach przykulony do skradania się kiedy zobaczył mysz. Błyskawicznie się na nią rzucił radosny merdając ogonkiem i szczekając ganiając gryzonia. Przypominało to bardziej zabawę niż polowanie, ale szczeniak jeszcze nic innego nie umiał niż tylko się bawić. Mama nie zdążyła nauczyć go polować kiedy zmarła.
- Zaraz cię złapię. - szczeknął radośnie i skoczył chcąc złapać mysz.
Niestety maluch tak się skupił na ofierze, iż nie zauważył tego co znajduje się do koła. Skacząc na gryzonia uderzył w drzewo, a zwierzątko zdążyło bezpiecznie umknąć do lasu. Tym razem maluch nie zdołał się kontrolować i rozpłakał się wołając mamę. Wiedział, że nie przyjdzie, wiedział, że ona nie żyje, ale z jakiegoś powodu ją wzywał zapłakany. Bardzo za nią tęsknił. położył się na ziemi kładąc też pyszczek, na który położył sobie łapki zakrywając oczka, nie obchodziło go, że jakieś zwierze mogło go usłyszeć i zaatakować by zrobić z małego obiad.
Bezalcour
Dorosły

Bezalcour


Male Liczba postów : 44

     
Taka odpowiedź musiała mu najwyraźniej wystarczyć i choć poczuł niejaki niedosyt, nie zamierzał dopytywać się dalej czy w przyszłości znów poruszać tego tematu. Krótkie, zwięzłe oznajmienie rozmówcy jasno dawało znać, że kwestia ta została wyczerpana. Fakt, iż Bezalcour pozostawiony z takimi słowami zakończenia nie czuł się ani odrobinę usatysfakcjonowany, a wręcz - z trudem i niejaką złością na samego siebie - musiał przyznać, iż tym bardziej Owachinashi go zaintrygował; zwykły rozsądek i poszanowanie prywatności drugiej osoby nie pozwoliło mu drążyć. Najwyraźniej musiał pogodzić się z niewiedzą w tej sprawie - co nigdy nie było dla niego myślą miłą, acz zawsze pokornie się do niej dostosowywał. No, jeśli informacje nie były mu koniecznie potrzebne, bo w takim wypadku potrafił doprawdy przeróżnych metod próbować, by je zdobyć.
- Miło słyszeć tak rozsądne słowa, nawet nie wiesz jak bardzo, Kumo - odpowiedział mu zaraz równie grzecznie, wyrażając swą aprobatę. Doprawdy, jakże nagle zmieniło się jego nastawienie, zadziwiające: rzekłbyś, że wręcz z jakąś sympatią jawnie zaczął się do Owachinashiego odnosić, jakby puszczając w zapomnienie zupełne poprzednie wydarzenia. Zawsze tak zmienny, jedna emocja goniła drugą, gasiła ją, by sama zalśnić na ledwie chwilę nim kolejne odczucie jej nie ugasi; widocznie wciąż pozostawała w nim ta młodzieńcza niestałość, dziwaczna wręcz, drażniąca jego samego. - Ostatnio, niestety, często spotykam się z zasmucającą bezrozumnością, jakby zanikała umiejętność myślenia wśród naszych pobratymców. A może to ja, z powodu nadmiaru wolnego czasu i samotności, myślę o wiele za dużo? - wymruczał, wydawałoby się bardziej w eter, niż konkretnie ku swojemu rozmówcy, jednocześnie znów całkiem nieumyślnie uciekając gdzieś spojrzeniem, nagle jakby zadumany. I to właśnie dzieje się, kiedy spróbujesz skomplementować zadufanego paniczyka: zaraz zacznie sądzić, iż przerasta innych pod wyróżnionym względem, oh, jakże to okropnie w jego stylu.
Zaraz jednak głos towarzysza rozwiał jego pokazowe niemalże zamyślenie; temat zaiste był mu interesujący i zdradził się z tym, poruszając uchem w wyrazie swego zaciekawienia, podczas gdy do oczu powrócił mu ten lekki, niezdrowy jakiś blask. Na jego wargach zaigrał zaraz jakiś dziwny, tajemniczy uśmiech, kiedy dotarła do niego odpowiedź. Odpowiedź Chiny brzmiała bowiem tak wygodnie, tak idealnie wpasowałaby się w jego własne usta, zdradzając dosyć, acz nie nazbyt.
- Niemal całe życie spędziłem, włócząc się po świecie bez konkretnego celu. Do różnych miejsc się trafiało i w każdym z nich jakoś trzeba było sobie radzić. Podobnie jak i ty, robiłem to, za co dobrze mi płacono - odpowiedział, nie pozbywając się swojego uśmieszku ani na moment.
W tym momencie zaś jego czarne uszyska odchyliły się ku tyłowi, kiedy uderzył w nie niespodziewanie głos szczeniaka, wzywającego swą matkę. Wcześniej bez trudu przychodziło mu ignorowanie kręcącego się w pobliżu chłystka, tego jednak donośnego zawodzenia nie sposób było zwyczajnie nie zauważać. Zaraz też Bezalcour zwrócił swój pysk ku młodemu, wykrzywiając się z dezaprobatą i pochmurnie marszcząc swe czoło. Przez chwilę zdawać by się mogło, że zaraz podejdzie do szczeniaka, acz widocznie coś go wewnętrznie przed tym blokowało. Wpisana w naturę niechęć do dzieci zapewne.
- Niech stracę, cholera, cóż mi do głowy przychodzi... zajmować się smarkaczem, przejmować, kretynizm zupełny... - wymamrotał pod nosem głosem twardym i widocznie poirytowanym, nie spuszczając z oczu leżącego szczeniaka. Zaraz też spojrzał na Owachinashiego, wyraźnie wewnętrznie skonfliktowany. - W dupę kopana mać, już do tego przyszło, że się litość we mnie pleni; starzeję się, doprawdy, dziadzieję - stwierdziwszy to, podniósł flegmatycznie swój zad z ziemi, skinął nieznacznie białemu basiorowi pyskiem w niejakim przeproszeniu i zaraz skierował się z ociąganiem ku drobnej sylwetce szczeniaka. Poruszał się z wyraźnym rozleniwieniem, powolnością, która pozwalała mu choć trochę ukryć utykanie na tylne łapsko. Stanął wreszcie nad zapłakanym dzieckiem, wyprostowany i pochmurny, jakby chłodnym spojrzeniem chciał wcisnąć małego w ziemię, na której leżał.
- I czego się tak mażesz, gałganie mały? Gdzie twój opiekun czy opiekunka jakaś? Doprawdy, wyglądasz jak siedem nieszczęść, zasmarkane siedem nieszczęść - burczał, nawet nie siląc się na jakąkolwiek łagodność w stosunku do dziecka.

/spoko, spoko, piszesz przecież ładnie i składnie, w porządku jest xd
Owachinashi
Dorosły

Owachinashi


Male Liczba postów : 150

     
//to dobrze, postaram się w to uwierzyć x3

Nawet China zauważył tę przemianę w Cour'rze, która następowała przez całą rozmowę. Niby nie zwracał na to większej uwagi, ale zdecydowanie cieszył się z takiego obrotu sprawy. Tworzenie sobie wrogów było mu nie na rękę, bo mógłby przez to przypadkowo złamać daną obietnicę. To byłoby źle z jego strony. Nawet bardzo fatalnie. Ktoś niepotrafiący dotrzymać jednej obietnicy to śmieć. Przynajmniej takie poglądy na sprawę miał białas. Bo on naprawdę dużo myślał, a to znaczy, że nie był bezrozumny... tak? Na te słowa wilka kiwnął tylko głową, gdyż nie miał nic więcej do dodania. Szczególnie, że Beza zdawał się je mówić samemu sobie.
Basior dopiero naprawdę się ożywił, gdy usłyszał odpowiedź na swe pytanie. W jego oczach pojawiło się coś w rodzaju wesołego błysku[oczywiście, nie dosłownie, bo prawdopodobnie oślepiłby rozmówcę]. A więc miał trochę wspólnego z czarnym wilkiem? To ciekawe, może będą mieli o czym gadać... aale to tylko to, co sobie sam pomyślał China. W końcu, wspólne tematy są bardzo ważne, nie? Na jego pysk wcisnął się uśmieszek, który basior próbował stłumić. I po raz setny w swoim życiu zrobił TĘ twarz. Bardzo głupkowatą twarz.
- O, więc wspólnego mamy trochę. Miło się z tym spotkać. - powiedział szybko, a przynajmniej dużo szybciej niż dotąd. Jego głos momentami dziwnie drżał, efekt tego, że próbował się ogarnąć. Naprawdę mocno próbował. Dopiero po chwili to się udało, a i tak śladowe ilości uśmiechu czaiły się gdzieś w kącikach jego ust.
Z pomocą przyszedł płacz szczeniaka, który natychmiast odwrócił całą uwagę Chiny. Najwyraźniej Cour'a również, z tym, że czarny basior nie wydawał się być z tego powodu szczęśliwy. Wręcz przeciwnie, rzec można. To samo dało się łatwo stwierdzić, gdy ów się oddalił i odezwał do młodego. China zmarszczył nieznacznie brwi, choć wcale nie ze złości - był to efekt zamyślenia. W końcu niezbyt szybkim truchtem zbliżył się do dwójki, wyrównał z Cour'em i spojrzał na niego, nie ukrywając nieznacznego zdenerwowania. Nie było ono ukierunkowane na samotnika, ale z pewnością gdzieś tam było. Bo na pewno Owachinashi nie wyglądał w tej chwili na stoika.
- Agresywnie od razu nie trzeba, Cour. - powiedział. I choć zdanie mogło zabrzmieć jakby biały się go czepiał[słowo mi uciekło ;_;], ale sam ton tego nie zdradzał. Jego głos był łagodny. - Co przywiodło cię w te strony, mały? Zgubiłeś się? - zapytał spokojnie, odwracając głowę w stronę malucha. Nie umiał się obchodzić z dziećmi, ale szkoda było mu patrzeć, jak maluch płacze. W końcu, taka istotka włócząca się samotnie, toż to podejrzana sytuacja. Żaden rodzic nie powinien być taki nieodpowiedzialny, by zostawiać dziecko na pastwę losu. Owachinashi miał tylko nadzieję, że młodzian jedynie się zgubił.
Kantiagon
Młode

Kantiagon


Male Liczba postów : 46
Skąd : Zielona Góra

     
Kan skulił się kiedy czarny wilk do niego podszedł i jeszcze bardziej zacisnął łapki na oczkach tłumiąc płacz kiedy wilk się do niego odezwał niezbyt miło. Był przerażony, ale nie uciekł jak pewnie większość zwierząt by uczyniła, którymi zawładnął strach. Szczeniak nie uciekł tylko bardziej skulił się na ziemi jakby chciał się w nią wtopić, a nawet pod nią schować. Bardzo drżał, a nawet przez przypadek się zmoczył, skamląc chicho bojąc się, że to może sprowokować wilka.
- Nie zabijaj mnie. Nie zabijaj mnie. Nie zabijaj mnie... - powtarzał przez cały czas cicho jakby chciał zakląć rzeczywistość.
Nie mógł umrzeć. Inaczej wszystko co do tej pory robił by przeżyć poszło by na marne, ale bardziej od tego nie chciał złamać obietnicy. Obietnicy, którą miał złożyć wraz ze świętej pamięci rodzeństwem ich umierającej przez myśliwego matce. Tylko i wyłącznie dlatego tak kurczowo trzymał się życia. Obecnie leżał żałośnie bezbronny i bezradny przed łapami czarnego basiora będąc na jego łasce. Jedyne co mógł teraz zrobić to prosić w myślach mamę by mu pomogła i go ochroniła.
Kiedy podszedł drugi od razu się zerwał i wpełzł mu miedzy łapy kuląc się pod białym. Myślał, że mama zesłała basiora na pomoc, więc bezmyślnie mu od razu zawierzył. Doszło do niego, że to był głupi czyn dopiero  jak było już za późno i Kan drżał skulony między łapami potencjalnego niebezpieczeństwa. Uspokoił się nieznacznie, gdy wilk swego rodzaju skarcił tego pierwszego. Wtedy zauważył, że to był mądry wybór, by schować się przy białym basiorze. Podciągnął noskiem i odsłonił jedno oczko patrząc na obu, ale nie wychodząc spod wilka. Niemal wtulił się do łapy basiora.
- J... Jestem sam. P...Przepraszam, że tu przyszedłem... Już sobie idę tylko... N-Nie zabijajcie. Proszę. - wyskomlał łamiącym się głosikiem, co świadczyło o tym, że mały zaraz znowu się rozwyje. Znów podciągnął nosem szlochając. - Nie chciałem nic złego. Naprawdę. Ja... Ja tylko chciałem coś zjeść. - wymruczał przerażony. Mimo wszystko nie zaczął znów płakać, ale łzy wciąż spływały mu z oczek i zlepiały mu futerko na policzkach.
Bardzo się bał nie tego, że podeszły do niego inne wilki. Tego się nie bał, bo kiedy ktoś nie życzył sobie jego obecności na swoim terenie czy zabawy, ze swoimi szczeniętami po prostu przeganiał małego. Kana najbardziej przeraził czarny wilk, nie swoją osobą, ale tonem i wyraźnie wyczuwalną niechęcią do szczeniąt. Ta niechęć była niemal namacalna.
Bezalcour
Dorosły

Bezalcour


Male Liczba postów : 44

     
Nawet gdyby miał przytępiony w tej chwili zmysł postrzegania, nie zdołałby chyba kompletnie przeoczyć tego, w jaki sposób facjata jego kompana rozjaśniła się niespodziewanie. Spojrzenie czarnych oczy opadło na wargi białego basiora, by zatrzymać się na nich na krótką chwilę, w jakim konkretnie celu - cholera wie. Najwidoczniej jednak tak dziwaczne jego własne zachowanie nie speszyło go w żaden sposób, a może tylko siłą starał się zachować pokerową minę. Skrzyżował potem śmiało spojrzenia z Owachinashim, aż nazbyt być może intensywnym wzrokiem go atakując. Niewątpliwie coś mu przez ten czarnuchny łeb przemknęło; coś, co ożywiło w jakiś sposób jego ducha. Możnaby odnieść wrażenie, jak nagła zawziętość w jego spojrzeniu bardziej skierowana było ku sobie samemu, niżeli ku Chinie. Jakby coś w sobie próbował powstrzymać, zatrzymać, czegoś się wyprzeć. Na głos nie powiedział jednak nic, nie zdradził się żadnym drgnięciem mięśni mimicznych, a jedynie właśnie tym dość dziwacznym w obecnej sytuacji spojrzeniem.
Pozwalając sobie, choć w maleńkim, minimalnym stopniu, zdradzić, co w tej sytuacji wewnątrz odczuł Bezalcour, powiem jedynie: wdzięczny był poniekąd szczeniakowi, że ten przerwał tą nagłą intymność, jaka z jego perspektywy nagle zawisła jakby w powietrzu.
Zaiste - za długo przebywał sam, za długo, skoro tak nieprzyzwoite rzeczy nawiedzają mu umysł na widok jedynie jakiegoś przypadkowego uśmiechu na urodziwej, dopiero co poznanej warto dodać, facjacie. I to jeszcze jakiej młodej, jakby wszystkich innych niekorzystnych okoliczności było mało. Odbija ci na stare lata, Cour. Weź się w garść.
Potem, stojąc nad biednym dzieciakiem, być może nawet złość na samego siebie przelał nieco w ton, jakim zwrócił się do szczeniaka. Być może. Reakcja zaś Kantiagona na jego słowa dodatkowo jeszcze go wyraźnie rozdrażniła, bo warga jakoś groźnie mu zadrżała, jakby miała się unieść zaraz, co przecież nigdy nie było wyrazem przyjaznego nastawienia. Byłby dalej zapewne strofował niedelikatnie biedną istotkę, lecz prędko pojawił się u jego boku Owachinashi, nie wyglądając przy tym na szczególnie ucieszonego tym, jak Voltaire obchodził się z ich nowym towarzyszem. Nachmurzenie nie zniknęło wszak z pysk Bezalcoura, ale przynajmniej wyraźnie się dostosował i wycofał, przygryzając swój cięty język pokornie. Nie podobało mu się wprawdzie, że biały basior tak bez ogródek go zganił, niemniej nie mógł mu odmówić racji - może był nieempatyczny, ale przynajmniej zdawał sobie z tego sprawę i wiedział, iż w niektórych sytuacjach zwyczajnie powinien przystopować i pozwolić innym, obdarzonym większym wyczuciem, przejąć kontrolę. Wyraźnie też rozluźnił się, porzucając swą wyniosłą, wyprostowaną pozę na rzecz bardziej przystępnej i wygodnej. Odsunąwszy się nieznacznie, przez dłuższą chwilę przyglądał się w milczeniu Owachinashiemu, a zaraz, mlasnąwszy pod nosem ozorem z niewiadomo czym spowodowaną irytacją, wbił spojrzenie w szczeniaka, wyczekując odpowiedzi.
- Zabicie cię byłoby niczym innym tylko marnotrawstwem energii, farfoclu, a marnotrawstwo jest jedną z najbardziej wstrętnych mi rzeczy - powiedział, zapewne chcąc dziecko jakoś pokrzepić, acz oczywiście - robiąc to na swój dziwaczny i oschły sposób, zapewne jedynie pogorszył sytuację. Przynajmniej jednak nie krzywił się już tak mocno i nie chmurzył; przyznać bowiem musiał, że widok dzieciaka z taką ufnością tulącego się do białego basiora był doprawdy w jakimś stopniu ujmujący. Wbrew pozorom miał jednak serce, cóż.

/nie wiem, co ja w ogóle robię z tą postacią, ojejkujejku xd
Owachinashi
Dorosły

Owachinashi


Male Liczba postów : 150

     
//coś na pewno x3 ja za to mam nieodparte wrażenie, że ciut zmieniam charakter Chinka, ale chyba zostawię sprawy tak jak są, bo nie chce mi się czytać starszych postów xD

Owachinashi, choć zauważył zmianę atmosfery, nijak na to zareagował. Szczególnie, że w tej chwili byłoby to dziwne, skoro się ruszył. Jednak wypadało o tym wspomnieć, żeby wiadomym było ogólnie, iż ta chwila nie umknęła jego uwadze. Ale, jak to się już wydarzyło, płacz szczeniaka całkowicie przykuł jego uwagę.
Gdy podszedł, nieco zdziwiła go reakcja młodego, że tak od razu schował się przy nim, ale nie przeszkadzało mu to. Szczególnie, że widział w nim wiele z dawnego siebie: małą, strachliwą beksę. A może młodzian chwilowo tak się zachowywał, bo się zgubił? Prawie wszystkie dzieci, jakkolwiek odważne by nie były, mogłyby w takiej sytuacji właśnie tak się zachowywać. Prawdę jednak trzeba przyznać: China nie był pewien. Nie miał zbyt dużej styczności ze szczeniakami. Jedynie obserwacja i własne doświadczenia. Z tym, że on się nigdy w dzieciństwie nie zgubił, dopiero sterydy nadały mu brzydkie skutki uboczne w postaci słabej pamięci.
Gdy czarny basior dostosował się do słów wilka, ów natychmiast złagodniał zupełnie. Można nawet powiedzieć, że cień uśmiechu wstąpił na jego pysk, jakby w niemym podziękowaniu. W końcu, mógł postawić na swoim i zacząć kłótnię, chociażby. O rację. Choć nie było to zbyt precyzyjne stwierdzenie, które pojawiło się w umyśle Chiny, ale przynajmniej sam wiedział, o co mu chodziło. Naprawdę nie lubił się kłócić. Również nic nie powiedział na kolejne słowa, które Beza skierował ku szczeniakowi. Nie były to złe słowa, a sam China, gdyby nagle powrócił do szczenięcych lat i spotkał się z taką sytuacją, najpewniej odczułby ulgę. Przynajmniej by nie musiał się bać o swoje życie, nie? Szkoda tylko, że korzystanie z własnych odczuć nie było dokładne. W końcu, każdy jest inny, każdy inaczej reaguje.
- Odchodzić nie musisz, nikt zabić cię nie zamierza. - odezwał się łagodnie, pysk kierując w stronę skulonego przy jego łapach szczeniaka. Dawno nie spotkał się z sytuacją, w której nie był do końca pewien co robić - a takowa w tej chwili mu się przydarzyła. Ale jedno było pewne, że trzeba znaleźć coś do jedzenia. Tak przynajmniej pomyślał właśnie Kuma, i tej myśli chwycił się mocno, jakby ustanowił ją chwilowo swym największy oparciem. W końcu, dzieciak był głodny. Spojrzał na Cour'a.
- Jedzenia potrzeba. - powiedział pewnym głosem, jakby to było coś logicznego, co po prostu trzeba zrobić. Jak w rutynie, chociaż o tyle nietrafne to spostrzeżenie z mojej strony, bo można to różnie rozumieć. Ale cóż poradzić, coś mi mózg szwankuje, i nawet posta piszę niemiłosiernie długo.
Kantiagon
Młode

Kantiagon


Male Liczba postów : 46
Skąd : Zielona Góra

     
Kan podciągnął znów noskiem i wtulił się główką do pyszczka dorosłego. Uspokajał się i nawet lekko zamerdał ogonkiem kiedy jego główka dotknęła pyska Chiny. Uszka mu się postawiły swobodnie i otworzył oczka różnego koloru. Spojrzał na czarnego i marszcząc lekko nosek pokazał mu język obrażony przez to, że był niemiły.
Uśmiechnął się przyjaźnie do białego i usiadł miedzy jego łapami merdając ogonkiem, jak wtedy gdy z entuzjazmem ganiał mysz. Przy białym wilku czuł się pewniej, podniósł jedną łapkę i przetarł nią sobie pyszczek doprowadzając się do normalności. Zadarł radośnie główkę do góry patrząc na bialutkiego basiora uśmiechając się.
- Ale jest pan duży. - powiedział z zachwytem a oczka małego migotały jakby zobaczył bohatera albo idola.
Po chwili spojrzał na drugiego wilka, a mina mu od razu skwaśniała, położył po sobie naburmuszony uszka.
- A ty jesteś niegrzeczny. Nie będziesz miał kolegów jak będziesz się tak brzydko zachowywał. - zganił Bezę szczeniak znów mu pokazując język.
Mały wyznawał jedną tylko zasadę. Jeśli ktoś jest dla ciebie nie miły ty też taki bądź. Dlatego właśnie nie okazał starszemu należytego szacunku. Owszem szanował starszych, bo tego jeszcze nauczyła go i jego braci ich mama, ale no niestety. Basior nie był przyjazny względem samczyka, więc mały odpłacił się pięknym za nadobne.
Ożywił się jeszcze bardziej jak usłyszał o jedzeniu i radośnie zaczął biegać i szczekać wokół białego i między jego łapami.
Owachinashi
Dorosły

Owachinashi


Male Liczba postów : 150

     
China odczuł drobną ulgę, gdy młody się uspokoił. Nigdy nie znalazł się w sytuacji, kiedy spotkał szczeniaka, który na dodatek był sam. Czyżby jego obawy się potwierdziły, i faktycznie dzieciak w jakiś sposób stracił rodzinę? To nie była zbyt kolorowa opcja. I pomimo całego swego współczucia, zmarszczył lekko brwi, gdy szczeniak zachował się niemiło wobec Cour'a. Szybko jednak mu to minęło, bo i tak ze złością związku nie miało, jak wcześniej. Owachinashi rzadko się złościł, i tylko w naprawdę krańcowych przypadkach. Dodatkowo cieszył się, że młody patrzył na niego z takim podziwem. W pewien sposób było to nawet przyjemne, gdyż mało kto go otwarcie podziwiał. W końcu, był ogólnie uznany jako przestępca.
- No, młodzieńcze. Języka pokazywać nie powinno się innym, wiedzieć o tym powinieneś. - powiedział, spokojnie obserwując malucha. - Pogorszyć tak sytuację można łatwo. Z resztą, myślę, że Cour na tyle złym nie jest, aby od razu nań język wytykać.
Przy ostatnim zdaniu China uśmiechnął się krótko pod adresem młodziana. Prawdę mówiąc, gdzieś tam w głębi duszy rozbawiła go nagła zmiana w szczeniaku. Będzie musiał zapamiętać, że takowe robią się pewniejsze w towarzystwie kogoś, kto jest po ich stronie. Choć i tak pewnie zapomni.
Cień uśmiechu zdecydował się dalej utrzymywać na pysku basiora, gdy młody zaczął biegać i szczekać. Tak jakby go trochę zaraził tą swoją energią.
Bezalcour
Dorosły

Bezalcour


Male Liczba postów : 44

     
Owachinashi zawarł zaraz w własnych, prostych i o wiele przyjemniej brzmiących, słowach to, co w gruncie rzeczy Bezalcour miał na myśli, a czego wyrazić równie grzecznie nie potrafił z powodu swego odrobinę gburowatego usposobienia. Voltaire może nawet i spróbował się jakoś bardziej łagodnie nastawić, może spróbowałby się wpasować w ten jakże kojący obrazek, w tym jednak momencie dostrzegł ten bezczelny gest Kantiagona i natychmiast jego pysk odzyskał swoją niedawną pochmurność. Choć wyraźnie go to rozdrażniło, nie powiedział nic, nakazując sobie zachować spokój. W końcu - to tylko dziecko, czyż nie? Trzeba wszak przyznać, że Owachinashi niejako pomógł mu teraz jakoś tę zniewagę przełknąć. Potem z dezaprobatą obserwował jak młody przymila się do Owachinashiego, ale nie odezwał się ni słowem, choć przez łeb przebiegło mu ich co najmniej tysiąc. Jednak kiedy już Kantiagon zwrócił się bezpośrednio do niego - i to jakim tonem, farfocel jeden! - miarka się wyraźnie przebrała. Uszy Voltaire'a odchyliły się ku tyłowi, na jego pysku zaigrała zaś irytacja połączona z jakąś wzgardliwą pobłażliwością.
- Widzisz ty go, Kuma? Ledwie od ziemi odrósł, nawet parszywej myszy nie potrafi dla siebie pochwycić, a jakim tonem przemawia - prychnął, nie mogąc powstrzymać się zupełnie. Wyobraźcie sobie, jaką ujmą musiało być dla niego usłyszeć taką przyganę z ust byle smarkacza. I to jeszcze w kwestii, której nawet równym sobie wiekiem towarzyszom Voltaire by nie przepuścił. Pochylił nieco łeb, świdrując spojrzeniem biedaka, warga tym razem ewidentnie mu zadrżała ostrzegawczo. - I jaką czelność musisz mieć, by to mówić, smarkaczu? Na podstawie czego dajesz sobie prawa, by mi takie mądrości wymawiać? - rzekł ostro, nie robiąc sobie najwyraźniej nic z faktu, iż nie było to w żadnym razie na jakimkolwiek poziomie. A ślepy nie był jednak i widział, że szczeniak równie samotny jest, co i on, skąd więc pomysł, że miałby o zdobywaniu kolegów wiedzieć więcej niż Bezalcour?
Wspomnieć by teraz należało, że gdy chodziło o szczeniaki - Cour wolał, by te się go obawiały, tak więc jego szorstkość w obchodzeniu się z nimi zawsze była jak najbardziej przemyślana i zamierzona. W końcu zastraszenie ich było dalece bardziej wygodne, niżeli posiadanie takiego kurdupla przyczepionego do ciebie jak rzep do ogona tylko dlatego, że mruknąłeś mu jakieś przyjemniejsze słówko i uznał cię za "przyjaciela". Znając te oto fakty łatwo chyba dojść do wniosku, że Bezalcour w żadnym razie nie zamierzał jakkolwiek w opiekę nad dzieciakiem się angażować, poza zadaniem mu pytań i ewentualnym zaprowadzeniem go do opiekunów. Wyobraźcie więc sobie jego zdumienie, kiedy to Owachinashi uniósł na niego wzrok i oznajmił nagle, że potrzebują jedzenia. Voltaire w tym momencie był do tego stopnia skonfundowany, że nawet zajrzał przez bark za siebie, jakby spodziewał się zobaczyć tam kogoś innego, do kogo te słowa mogły być kierowane. Była tutaj jednak tylko ich trójka, co oznaczało, że Owachinashi ewidentnie zwracał się do niego. Zdumienie prędko przemieniło się w wyraz uporu i zacięcia, obudziła się w nim jakaś buńczuczność, odmładzając jego rysy o dobrych parę lat.
- Cokolwiek przyszło ci do łba, zapomnij. Nie ma mowy. Nie, nie licz na mnie. Ty rób co chcesz, droga wolna, ale ja się stąd zmywam, to nie mój problem - stwierdził hardo, mrużąc oczy. Niemal jakby miał zamiar przeprowadzić z Owachinashim wojnę na spojrzenia. Trzeba było jednak wytknąć mu, że pomimo swoich słów, nie ruszył się z miejsca, nawet nie drgnął, a jedynie wpatrywał się uparcie w złote oczy towarzysza z miną zbuntowanego dzieciaka.
Owachinashi
Dorosły

Owachinashi


Male Liczba postów : 150

     
Oj, w dość kłopotliwym położeniu znalazł się China, i nawet po jego twarzy szło to w jakimś stopniu poznać. Nie dość, że nie wiedział co ze szczeniakiem zrobić, to żadno z dwójki tu obecnych nie ułatwiało mu sytuacji w skupieniu się na odnalezieniu jakiegoś wyjścia. Gdy wpierw Cour się doń zwrócił, Owachinashi odpowiedział cichym "Maa", ale nie kontynuował, jakby w obawie, że pogorszy sytuację. Szczególnie, że ciężko mu było myśleć o kilku rzeczach w jednym czasie. Albo inaczej, za dużo on sam próbował zrobić naraz. Dlatego właśnie skupić się musiał na myśli o wykombinowaniu jedzenia, o! Tylko pojawił się problem: czarny wilk miał inne zdanie odnośnie znalezienia pożywienia. Jednak China ustępować nie zamierzał. Był świadom swych możliwości, a raczej wad w tym przypadku. Wad, które uniemożliwiały polowanie, o ile nie miał szczęścia. Dlatego nie tylko jego spojrzenie, ale i oblicze przybrało pewny wyraz. Zmarszczył również brwi.
- Potrzeba jedzenia, i twojej pomocy. - powtórzył z nutą zażenowania w głosie, nie ukrywając wcale, że do planu zdobycia pożywienia zaliczał także czarnego wilka. Na dodatek ów wcale się nie ruszył z miejsca. A nawet gdyby się ruszył, China bez wahania by go zatrzymał. - Mi możliwości brak, aby szybko móc znaleźć zwierzynę, czy sklep chociaż jakiś.
Trzeba przyznać, że Kuma nie lubił mówić o swym słabym węchu, a nawet mówiąc o tendencji do zapominania starał się ją ukazywać w łagodnym świetle. Gari długo mu do tej łepetyny wbijał, że o swoich słabościach nie powinno się mówić, nawet jeśli wilk nie był w stu procentach pewien, czemu. I nawet jeśli teraz był już w pewnym stopniu tego świadom, to i tak odczuwał pewien dyskomfort w mówieniu o tym. Pewno dlatego, że szanował bardzo swych opiekunów i w sprawach bardziej mu obojętnych starał się ich słuchać. No i czuł się w tym świecie trochę niepełnosprawny. Szczególnie, że tu już musiał polować, przez co często chodził z pustym żołądkiem. Niby śmierć mu nie przeszkadzała, ale śmierć głodowa wydawała mu się naprawdę żałosna. Szczególnie, że w lasach było dużo potencjalnych ofiar. A że wiązało to się z brakiem węchu, to czuł się w pewien sposób zażenowany, co było u niego naprawdę rzadkością.
Kantiagon
Młode

Kantiagon


Male Liczba postów : 46
Skąd : Zielona Góra

     
Kan usiadł przed białym wilkiem pochylając główkę i kładąc po sobie uszka patrząc mu skruszony w oczy jak zbity pies cichutko skamląc.
- Przepraszam. - powiedział bardziej do Chiny niż Cour'a. - Już tak nie będę proszę pana. - dodał.
Mały wyszczerzył małe ząbki w uśmiechu, widać było, że to jeszcze nie wymienione mleczaki, co w najbliższym czasie będzie skutkowało tym, iż mały będzie gryzł dosłownie wszystko. Radośnie znów zaczął skakać wokół białego basiora trajkotając i wychwalając jego niesamowitość. Zatrzymał się strosząc swoje futerko, kiedy Beza na niego burknął. Kanowi się to bardzo nie spodobało. Zawarczał na starszego obnażając swoje niewielkie białe igiełki w pyszczku będące mu zębami i podskoczył gryząc czarnego w nos. Puścił go jednak szybko i odskoczył odwracając się do czarnego tyłem i podnosząc dumnie ogonek odszedł pod białego wilka.
Mały przykurczył się zwrócony pyszczkiem w stronę tylnych łap Chiny i obserwował ogon białego, na który się przymierzał. W końcu skoczył ze śmiechem starając się złapać pyszczkiem ogon basiora. Niestety niezdarnie się potknął o własne łapy i zarył pyszczkiem w ziemie. Podniósł się i otrzepał z śmiejąc się rozbawiony starając się znów złapać kitę.
- Tak mi mama mówiła: "Jak będziesz niemiły inni będą niemili dla ciebie i nie będziesz miał kolegów. Pamiętaj o tym Kan." - zacytował zwracając się do Bezy ale nie przerywał radosnej zabawy z ogonem Chiny.
Dawno się z nikim nie bawił i od jakiegoś czasu brakowało mu towarzystwa. Mimo to był bardzo radosny i żywy, bo mama kazała mu się cały czas uśmiechać i mało smucić. Dlatego mały taki był. Pamiętał wszystko co mówiła jego mama i brał to za świętość, nie raz przytaczanie jej słów pozwalało mu przeżyć kolejny dzień.
Przestał się bawić i wyszczerzył się chytrze na czarnego wilka siadając.
- Przyznaj się po prostu się boisz. - powiedział ze śmiechem.
Znów zaczął bardzo żywo ganiać wokół śpiewając, że czarny się boi i przyrównywał go do kurczaka beztrosko rozbawiony. Nie zauważał tego, że dorośli mają pewien problem, przez szczeniaka. Bardzo się cieszył, że w końcu udało mu się znaleźć innych swojego gatunku.
Bezalcour
Dorosły

Bezalcour


Male Liczba postów : 44

     
z telefonu .-.

Kiedy szczeniak niespodziewanie skoczył ku Bezowi, by chwycić go młodymi ząbkami za nos, czarny komplwtnie wybity z jakiejkolwiek równowagi najpierw nie zdążył się w porę odsunąć, a potem, gdy ten go puścił, w nieopanowanym odruchu rozdrażnienia zamachnął się swoim łapskiem na dzieciaka. I niewątpliwie byłby mu urwał łeb tym ciosem, gdyby ten się właśnie w tym momencie nie odsunął. Dopiero po fakcie do Coura dotarło, że właśnie wykazał się bezmyślną agresją i skrzywił się, nie wiedzieć czy bardziej zły na siebie, czy na chłystka, że go w taki stan wprowadził.
Wpatrywał  się w Chinę nieustępliwie, z pozoru jakby pewny już podjętej decyzji, ale z jego nieruchomości dało się wywnioskować, że w istocie wciąż rozważa swoje odejście. Nie zrozumcie tego opacznie - to nie tak, że wojował ze swoim sumieniem czy jakimś z dupy wziętym poczuciem obowiązku, by zająć się znalezionym; nie miał w sumie zbyt wiele ani pierwszego ani drugiego, o ile w ogóle. Właściwie szczeniak nie był nawet w jednej setnej powodem jego niezdecydowania; chodziło tu głównie o białego basiora. Chyba dało się zauważyć, że zapałał do Owachinashiego jakąś niezobowiązującą sympatią, a wręcz - tamten zwyczajnie mu się spodobał, mówiąc wprost. I choć dla samego Bezalcoura jasne było jak słońce, że mimo to do niczego między nimi nie dojdzie ani teraz, ani nigdy w przyszłości, już ta drobina słabości wobec Owachinashiego zamieszała trochę jego zdecydowaniem. W pewnym momencie zdawało się nawet, że zaraz ulegnie złotemu spojrzeniu, ot, w imię tej nici porozumienia, jaka się między nimi wytworzyła - w tej chwili jednak Kantiagion znów otworzył swój pyszczek i pysk Voltaire'a stężała, a spojrzenie skuło się lodem. Zgromił młodego spojrzeniem, potem zaś łypnął znów na Chinę, jakby chciał powiedzieć: "widzisz? Widzisz go? Tego niewdzięcznego gnojka? I oczekujesz, że się nad nim zlituję?". Byłby patrzył tak jeszcze dłużej, ale nie mógł, zwyczajnie nie mógł, się opanować, kiedy Kantiagon począł skakać wokół niego, zarzucając mu, że ten się boi. Wytrzymał może dwie sekundy tego dokazywania, potem gwałtownie wyciągnął swoje łapsko, aby zastąpić szczeniakowi drogę. I myślicie, że na tym się skończyło? Nie, oczywiście, że nie. Kantiagon postąpił lekkomyślenie, skacząc tak w zasięgu Coura, ten bowiem nie miał żadnych oporów, by drugim łapskiem zaraz przewrócić dzieciaka i przycisnąć łeb młodego do ziemi, na tyle mocno, by go przytrzymać, acz nie za silnie, by go faktycznie niepotrzebnie nie skrzywdzić.
- Na twoim miejscu też bym się zaczął bać, smarkaczu. Strach jest objawem posiadania rozumu. Nieustraszeni są tylko kompletni kretyni - wycedził, nachylając się tak, by przyciśnięty do ziemi dzieciak mógł widzieć jego błyskające co chwilę zębiska. gdy to mówił. Uśmiechnął się potem krzywo, podniósł wzrok i spojrzał na Owachinashiego. Minęło dobre pół minuty milczenia, zanim w końcu cofnął swoją łapę, wypuszczając młodego.
- Do, mam nadzieję, następnego, Kumo - rzekł, po czym skierował się w stronę mostku, aby opuścić wyspę stamowczym, pewnym krokiem. O ile, rzecz jasna, nikt mu w tym nie przeszkodził.

/zt albo i nie |D
Owachinashi
Dorosły

Owachinashi


Male Liczba postów : 150

     
Owachinashi nie był zadowolony z zachowania szczeniaka. Dlaczego postanowił nie reagować, to z faktu, że młodemu faktycznie należała się jakaś nauczka za to; choć sam Cour nie był zbyt miły, to Kan jednak przesadzał. Toteż jedynie westchnął ciężko i zmarszczył brwi. Widać sprawa polowania będzie trudna, chyba, że udałoby mu się jakoś Bezalcour'a ugłaskać. Uspokoić? Namówić raczej. Albo wszystko na raz. Widać nawet tutaj musiały istnieć dla niego jakieś trudności. Ale prawdę mówiąc, jaka istnieje szansa, że spotka w najbliższym czasie jakiegoś innego wilka? Skoro mały był głodny i był sam, to równie dobrze mógł nic nie jeść od kilku dni. China stwierdził w myśli, że już wolał być ścigany, niż trafić w taką sytuację. Ale z pewnością nie żałował tego, że postanowił trzymać się pomocy młodemu; czuł się za niego w pewien sposób odpowiedzialny. Gdy ten więc skakał wokoło i wyzywał Cour'a, biały rzucił mu naprawdę ganiące spojrzenie. Nie przerwał również czarnemu, gdy ten przycisnął szczeniaka do ziemi, choć pilnował, by sytuacja nie przerodziła się w coś gorszego. Za to na słowa pożegnania stulił momentalnie uszy, a na jego twarzy pojawiła się bezsilność. Zwrócił pysk ku szczeniakowi.
- Zachowujesz się brzydko, Kan. - powiedział trochę ostrzej, uznając, że składające się z trzech liter słowo w jednym ze zdań wypowiedzianych przez szczeniaka było imieniem. - Nawet odwdzięczanie się zachowaniem niemiłym granice ma jakieś, a przesadzanie złem jest. Wiedzieć o tym powinieneś, jeśli sam chcesz mieć kolegów.
Jego spojrzenie było zdecydowane i ganiące, ale nie złe. Po krótkiej chwili, nie czekając aż Bezalcour oddali się jeszcze bardziej, biały wilk ruszył za nim szybko i zagrodził drogę tuż przed nim, szczerze skruszony i zażenowany, jakby za młodego. Jego uszy skierowane były do tyłu, niemal przytulone do głowy. Prawdę mówiąc, Owachinashi zachowywał się trochę jak dzieciak, który żałuje swojego złego uczynku. Z tym, że miał w sobie naprawdę dużo z dziecka, wbrew wszelkim pozorom.
- Przepraszam cię za niego, Cour, ale naprawdę twej pomocy mi trzeba - wytłumaczył szybko, w jego głosie dało się wyczuć desperację. - Mi zbyt węchu brak i pamięci, aby zwierzynę odnaleźć i drogi nie zgubić.
Gdyby wilki pociły się tak jak ludzie, na pewno cała twarz Chiny pokryłaby się szybko kropelkami potu, i nic do tego miało słońce, które od jakiegoś czasu zawisło nad Krainą.
Kantiagon
Młode

Kantiagon


Male Liczba postów : 46
Skąd : Zielona Góra

     
Kan usiadł smutny i patrzył na wilki. Nie rozumiał czemu są na niego źli skoro tylko się bawił, z jednej strony nie miał zamiaru przepraszać bo nic nie zrobił, ale coś nakazywało mu to uczynić. Przygnębiony ulegle położył się między nimi kładąc uszy.
- Bardzo przepraszam. Dawno nie spotkałem innego wilka i chciałem się bawić. - powiedział smutny nie ruszając się z ziemi.
Miał ogromną ochotę dziecinnie wyśmiać czarnego, że chybił, ale wiedział, że znów go zganią za droczenie się. Dodatkowo musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć jak czarnemu gula skacze przez szczeniaka. Był dość bystry jak na szczeniaka i widział też, że Beza inaczej patrzy na Chinę niż inne wilki, które łączy przyjaźń. Usiadł stawiając uszka i wyszczerzył w uśmiechu kiełki do Cour'a. Przemyślał to co chce powiedzieć tym razem dwa razy by nie sprowokować wilka.
- Bardzo pan lubi tego białego pana? - podkreślił to słowo "pan" przypisując je czarnemu.
Nie było w tym co powiedział, żadnej zajadłości, w sumie to nawet nie myło pytanie mały bardziej stwierdzał fakt. Przez sformułowanie tego jak pytanie, mały dawał możliwość czarnemu basiorowi zaprzeczenia i wymigania się od prawdy. Coś mu mówiło, że czarny by go rozszarpał gdyby to po prostu stwierdził od tak sobie niemal od niechcenia. Doskonale przeczuwał, że Cour nie miał najmniejszego zamiaru się odnosić z tą sympatia. Mały uśmiechnął się niewinnie i szczerze zamykając przy tym oczka i podrapał się za uszkiem tylną łapką.
Gdy biegał dokoła nich i Cour zagrodził mu drogę z rozpędu uderzył główką w jego potężną łapę i się od niej odbił upadając na zadek, niemal tak samo jak odbił się od drzewa.
- Ej! Ja tu biegam! - jęknął patrząc na czarnego niezadowolony, a gdy ten go przygwoździł do ziemi łapkami złapał jego łapę chcąc zdjąć ją z siebie i przebierał tylnymi łapkami, wyrywając się by uciec. Był wystraszony, ale nie zaczął płakać. - Proszę mnie puścić to boli. - piszczał i skamlał, próbując się wyswobodzić z niebezpiecznej sytuacji.
Nie miał już najmniejszego zamiaru pogrywać z czarnym i zrobiło mu się bardzo smuto, gdy Cour postanowił odejść. Usiadł spuszczając łepek i kładąc po sobie uszy patrząc jak basior odchodzi. Spojrzał na białego i się lekko uśmiechnął, ale wciąż miał położone po sobie uszka bardzo żałował swojego zachowania, nie chciał by do tego doszło.
- Niech pan idzie za przyjacielem ja dam sobie rade. Naprawdę. - powiedział i wstał z ziemi.
Odwrócił się i zaczął iść w innym kierunku zawierzając jedynie intuicji, że tam może ktoś go polubi. Dreptał przygnębiony z położonymi uszkami, pochyloną głową i podkulonym ogonkiem ignorując już burczenie w brzuszku. Zadowolił się dwoma jajkami jakie udało mu się ukraść z gniazda nim kaczki zauważyły zagrożenie i jakimiś owockami z krzaka rosnącego na granicy lasku i brzegu. Był przyzwyczajony do jedzenia byle czego, bo odkąd był sam nigdy nie udało mu się nić upolować. Przez to nie pamiętał już smaku mięsa.
Owachinashi
Dorosły

Owachinashi


Male Liczba postów : 150

     
Sytuacja chyba trochę przerosła wilka, który dotąd przyzwyczajony był wieść samotny żywot i raz na jakiś czas jedynie z kimś porozmawiać. W głębi duszy po raz kolejny stwierdził, że już wolałby być ścigany. Niby przesadzał, ale z jego perspektywy naprawdę nie było mu łatwo. Czuliście się kiedyś rozdarci? Bo to właśnie przeżywał w tej chwili biały wilk, z jednej strony nie chcąc przepuścić Cour'a, a z drugiej strony nie chcąc, aby malec odszedł. Chciał mu w końcu jakoś pomóc. Stulił uszy jeszcze bardziej i rozdziawił paszczę, jakby próbował coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował. W jego złotych ślepiach widać było wahanie. Najwyraźniej problemy życia [prawie]codziennego zdecydowanie go przerastały. Ale z drugiej strony dobrze było, że Kan przeprosił. Jeszcze trochę, i ten fakt zupełnie by rozproszył Chinę. Wciąż stojąc przed Cour'em, odwrócił się w stronę szczeniaka.
- Oi, Kan, czekajże, nie idź! - zawołał bezsilnie, zastanawiając się, czy za nim nie popędzić. Mogłoby się wydawać, że robił sobie problemy z niczego, w końcu nie mógł być pewny, czy czarny sobie pójdzie; China jednak nie chciał, by którykolwiek z obecnej dwójki gdzieś sobie odchodził. Nie teraz. I tak nie miałby co robić później, tylko się włóczyć. Albo w sumie błądzić. Nieco go przerażało, że od kilku dni tkwił w okolicach jezior i wodospadów, nie mogąc dotrzeć nawet w jakieś inne konkretne miejsce. Może ciut za bardzo znudziła mu się samotność i pustka, w końcu nawet w swojej ojczyźnie często natrafiał na wioski, gdzie było pełno innych stworzeń, mimo że po dość krótkim czasie musiał uciekać. Tak więc można spokojnie stwierdzić, że brakło mu żywych istot w otoczeniu. A skoro nie mógł ich zbyt często znaleźć w otoczeniu, to starał się cieszyć każdym możliwym towarzystwem. Nawet jeśli od całej tej sytuacji powoli zaczynała go boleć głowa.
Bezalcour
Dorosły

Bezalcour


Male Liczba postów : 44

     
W głębi duszy bawiło go i jednocześnie irytowało to, jaki zamęt pozwolił jednemu maluchowi wprowadzić w swoją nieruchomą, spokojną rzeczywistość. Ot, proszę, od dłuższego czasu już nie doświadczył takiego silnego rozdrażnienia - żył sobie spokojnie i wędrował, nie wadząc zupełnie nikomu, egzystował już od kilku miesięcy w niezwykłej dla siebie harmonii z otoczeniem, tymczasem pojawił się jeden niewyrośnięty gałgan - i w ciągu zaledwie kilku minut wyprowadził go z równowagi. Bezalcour miał trudności, by za młodym nadążyć; w jednej sekundzie za sprawą Kantiagona wokół zaczęło się dziać tak wiele, że Cour zwyczajnie czuł się wręcz jakoś tym zamieszaniem przytłamszonym. A że czuć się tak nienawidził - cóż, oliwa lała się do ognia, kropla po kropli.
A już przegięciem zupełnym było, gdy maluch wytknął mu ową słabość do Owachinashiego, jakby była to rzecz cholenie widoczna. Już wprawdzie nie wiedział nawet, jak się młodemu odciąć, by mu pysk zamknąć, a w odruchu zajrzał na białego basiora, coby przewróceniem oczu zasygnalizować, iż pytanie dzieciaka zdaje mu się niczym innym, jak głupotą z palca wyssaną.
- Ledwo go znam - burknął pod nosem, ot, ucinając krótko, zwięźle i na temat.
Potem nastąpiły kolejne, wspomniane już rzeczy; utarł nosa szczeniakowi i gotów był odejść, zbliżał się już do mostku, będącego jego jedyną suchą drogą ucieczki od tego chaosu, wtedy jednak drogę zagrodził mu Kuma i spojrzał na niego tak błagalnie, że mimowolnie Cour zatrzymał się jednak, choć mógł przecież minąć go jakoś, nawet jeśli musiałby go staranować. Harde spojrzenie nie złagodniało jednak ni odrobinę. A więc nagłe zasypianie w najmniej oczekiwanym momencie nie było jedyną jego słabością, jak się okazało. Bezalcour milczał uparcie, wpatrując się w jego złote tęczówki.
Zlitować się czy nie? Nie nad bachorem, nad Kumą. Zaiste żal mu go było odrobinę; i to nawet nie ze względu na słaby węch czy pamięć, ale żałował go z powodu jego miękkiego serca. Taka miłosierność i dobroć, tożto samo utrapienie w gruncie rzeczy, utrudniające życie. Zajrzał na Kana, który oznajmił nagle, że sam da sobie radę i ruszył w swoją stroną, acz długo się nim nie przejmował, skupiając zaraz swą uwagę z powrotem na Owachinashim.
- Złów mu rybę, jeśli nie jesteś w stanie wytropić zwierzyny - wymamrotał zimno, acz wciąż nie ruszył dalej w stronę mostu. Zamiast tego milczał, wahał się jakby przez chwilę, przebrał znów przednimi łapami w miejscu. - Albo mi dobrze zapłać - wyrzekł w końcu.
Kantiagon
Młode

Kantiagon


Male Liczba postów : 46
Skąd : Zielona Góra

     
Kan się zatrzymał, ale nie wyprostował się, nie zamerdał radośnie ogonkiem i nie odwrócił do białego z nadzieją, że jednak będzie mógł z nimi chwilę pobyć chociażby by całkowicie zaspokoić głód. Nie, szczeniak czegoś takiego nie zrobił, choć zdarzało mu się tak postępować by rozczulić napotkanych i wyżebrać u nich jedzenie i chwilę uwagi. W tym momencie po prostu czuł się najzwyczajniej w świecie niechciany, znaczy bardziej niż dotychczas, dlatego nie naciskał, ani nie używał swoich sztuczek.
- Nie trzeba nic łowić dziękuję, najadłem się już. - powiedział z szacunkiem lekko skłonił się czarnemu i odwrócił się idąc dalej.
Było to oczywiście kłamstwem. Jaki wilk najadł by się dwoma marnymi jajami i garstką jakiś jagódek nieznanego pochodzenia, tym bardziej po trzy dniowej głodówce. Kan miał nadzieję, że po drodze kogoś napotka, kto by mógł mu pomóc oddając chociaż resztki. Nikt mu nigdy nie poświecił na tyle uwagi by nauczyć małego polować. Nawet jeśli to jakie by to były polowania skoro szczeniak niedawno wyrósł z matczynego mleka. Słabe szczęki, tępe i krótkie kły, prawie zerowe pazurki, a do tego niezdarne ciągle plączące się łapy czy deptanie po własnym ogonie, nie dawały nadziei na udane polowanie nawet na głupią mysz.
Zatrzymał się raz jeszcze spojrzał na wilki za sobą i umknął w krzaki. Chowając się tam i się skulając zmęczony i osłabiony postem oraz nieudanym łowieniem ryb. Nie miał żalu do wilków, że go nie chciały. Rozumiał to. Miały swoje życie, nie jedną przeżytą wiosnę, a poza tym oboje byli samcami. Nie wątpił, że inni dziwnie by na nich patrzyli gdyby oboje postanowili się małym zająć. Kan nie prosił o to. Nie oczekiwał, że ktokolwiek się nim zaopiekuje, chciał jedynie troszkę porządnego jedzenia nic więcej. Wiedział, że prędzej albo zdechnie, albo będzie na tyle duży, że nie będzie potrzebował niczyjej pomocy.
Mały westchnął, ziewnął cicho by nie zdradzić swojej obecności tamtym by po prostu zostawili go samego, w spokoju, żeby myśleli, że maluch odszedł w swoją drogę, a nie tylko postanowił uciąć sobie drzemkę by zregenerować siły po pościgu za rybami i myszą. Zaraz po tym by szczeniak najzwyczajniej w świecie odszedł.
Owachinashi
Dorosły

Owachinashi


Male Liczba postów : 150

     
Hah, zawsze musi być ten pierwszy raz! Tak samo w przypadku Chiny, który już sam nie wiedział, co miał robić. Albo inaczej: co zrobić najpierw. Niestety, jego prosty umysł próbował rozwiązać wszystko na raz, co w zasadzie nie dawało żadnego efektu. Prawa brew wilka drgnęła nieznacznie, co było efektem bólu głowy, który dawał o sobie coraz bardziej znać. Tak, myślenie też może spowodować ból głowy, a także można od niego zachorować. Kuma był tego żywym przykładem.
Gdy Cour zaczął mówić, China raczej liczył, że ów zgodzi się wreszcie mu pomóc, ale odpowiedź wilka spowodowała u niego raczej ciężkie westchnięcie niż radość z genialnego pomysłu. Gdyż był on o tyle genialny, jeśli opanowało się tajemną sztukę pływania, która mi samej wychodziła tylko w snach. I to nie wszystkich. Tak więc biały basior nieco spuścił głowę, wciąż patrząc Bezie w oczy. Chwilami tylko pilnował wzrokiem, czy aby Kan się nie oddalił. Przecież chciał mu pomóc, nie?

- Nie umiem pływać. - burknął cicho, acz dosłyszalnie.

Owachinashi nie zamierzał się poddać, więc znów sobie zrobił wielkie nadzieje, gdy Cour przez chwilę milczał, nie ruszając się z miejsca. Na kolejne słowa wilk się wyprostował, a w jego oczach wręcz zabłyszczały gwiazdy. W przenośni.

- 39 kości jest w mym posiadaniu. - zaoferował bez wahania. - Jeśli mało to jest, zarobić jakoś mogę i kiedyś oddać.

Ciekawe, czy znalazłaby się tu jakaś robota dla niego? Będzie musiał się jeszcze sporo podowiadywać. Przy odrobinie szczęścia jeszcze później spotka Bezalcour'a i mu odda wszystko, może nawet z nawiązką! Oczywiście, pod warunkiem, że czarny basior mu pomoże.
Wtem jednak szczeniak stwierdził, że nie potrzebuje jedzenia. China rzucił mu nieco sceptycznie spojrzenie, czytając z postawy zupełnie co innego. Widać, że młody nie był w najlepszym stanie. Wilk się zaniepokoił, gdy ów umknął w krzaki, ale usłyszał westchnienie i ziewnięcie. Przecież to też jakieś dźwięki, prawda? A szczeniak nie mógł być tak daleko. Dodajmy jeszcze, że kosztem słabego węchu, Shirokuma miał ciut bardziej wyostrzony słuch. To też coś dawało. Tak więc, ciałem skierowanym trochę w kierunku miejsca gdzie potencjalnie znajdował się młody, basior spojrzał znów błagalnie na Cour'a.

- Trzeba mu pomóc. - powiedział pewnym głosem.
Bezalcour
Dorosły

Bezalcour


Male Liczba postów : 44

     
Bezalcour nie zdołał powstrzymać drgnięcia mięśni przy kącikach warg, kiedy biały basior przyznał mu się, że - jako wspaniałe zakończenie łańcuszka jego słabych punktów - nie potrafi pływać. Jednocześnie też zastanowił się, czy to nie jest dobry pomysł, by w najbliższym czasie zagrać w jakieś karty: szczęście najwyraźniej mu dopisywało, bowiem jak często zdarzało się, żeby w przeciągu tak krótkiego czasu znajomości poznać tak wiele słabości drugiej jednostki? Voltaire niewątpliwie potrafił docenić korzyści płynące z posiadanej takiej wiedzy. Nie był wszak samcem potężnym, a więc kiedy nie miał szans fizycznie, często szukał sposobów na przeciwnika, uciekając się do sztuczek wymagających sprawnego umysłu i informacji, nie zaś siły. Prędko się opanował jednak, odzyskując rezon i swą zaciętość, choć może roziskrzone spojrzenie Kumy faktycznie wybiło go nieco z - że tak się wyrażę - rytmu.
- Wezmę dwadzieścia pięć, po robocie - odpowiedział po chwili namysłu. Normalnie zapewne wykorzystałby okazję i osuszył osobnika do cna, acz uznajmy, że miał dzisiaj jakiś lepszy dzień, dlatego wykazał się jakąś dozą łaskawości. Oczywiście, że właśnie tak było. Naturalnie, że właśnie tak. Powędrował za spojrzeniem Chiny, by w odpowiedzi na jego słowa westchnęć głeboko, jakby go coś bolało.
- Ty widzisz to jako potrzebę czy obowiązek, dla mnie jest to jedynie możliwość. Mało kusząca opcja, w dodatku, nawet przy zapłacie - stwierdził szczerze, by skrzyżować z Owachinashim spojrzenia na dosłownie ułamek sekundy, nim znów nie przeniósł go z powrotem na miejsce, gdzie miał chować się Kan. - Idź po niego. Ja pójdę przodem. I, błagam cię, Kumo, pilnuj, żeby nie zbliżał się do mnie nazbytnio, bo dostaniesz na obiad nie sarenkę, a jego wnętrzności, jasne? - rzuciwszy na ostatek, wyminął zaraz basiora, aby podejść do mostka. Tam zatrzymał się i spojrzał wyczekująco na Owachinashiego, najwyraźniej gotowy ruszać natychmiast na polowanie.
Sponsored content