Leczenie

Lacie
Wieczny Dzieciak

Lacie


Female Liczba postów : 805

     
Młoda spojrzała na początku na worek, który leżał sobie na podłodze, po dłuższej chwili napełniając się szkarłatną cieczą, której właścicielką jest Lacie. Jedno to na stówę wie - wampiry, jeżeli coś takiego istnieje, by nie polubiły jej krwi, chociaż każdy ma inne gusta. Usterka kocha strasznie słone rzeczy, cukierki jeszcze bardziej. Przez to się jej przybyło, a na brzuchu opona, której tak nienawidzi. Pomijając głupią sytuację pisarki, młoda wadera po kilku sekundach nudnego i tępego wpatrywał się w woreczek, spojrzała na Lekarkę, od której nie oczekiwała tylko i wyłącznie prawdy. Każdy ma prawo kłamać, bo przecież stworzenia zostały obdarzone wolną wolą, dlatego w każdej chwili mogą rozwinąć swoje skrzydła i udać się ku wolności, ziemi obiecanej. W mieście Aniołów nie mogą mieszkać Diabły? Przecież od tego są maski, które, jak się okazuje, nosi każdy, od urodzenia, oczywiście. Typowy Kowalski zachowuje się inaczej w pracy, niżeli w domu. W pracy jest Pracownikiem, w domu Mężem. I zawsze inaczej się zachowywuje. Jak to mówił Shakespear. 
- Cieszę się z twojego awansu - teraz dziewczyna przybrała inną maskę. - Trochę tęsknię za Leą, jednak mogła ona zrobić to, co jej się tylko podoba, ale żeby bez słowa iść, to trochę nieuczciwe. 
Z tym ostatnim nie kłamał, gdzieś w głębi duszy tęskniła za chorą Leośką, jej słowami. Ale po krótszej chwili się otrząsła, przypominając sobie o tym, czego zaprzysięgła. 
"Nie chcesz cierpieć, więc dlaczego oddajesz się wilczeństwu? Uczucia są niepotrzebne, chociaż to nasze słowa, nie tylko twoje. Inni tylko kłamią." - powiedziała Lacie do Alice, mówiąc jej to, co wcześniej, 
No tak - zgubiła młoda swój życiowy cel, tracąc wiarę w innych. Teraz uznaje tylko solo mode, chociaż należy do Watahy Nocy. Ani troszeczkę w niej nie posłużyła, a dołączyła do niej, gdyż warunki jej najbardziej odpowiadały. Popatrzyła na Marano, ni z uśmiechem, ni ze smutkiem, lecz ze swoim zawsze pustym pyskiem i strasznymi oczami, jeżeli bardziej, głębiej w nie spojrzeć.
Noish
Dorosły

Noish


Male Liczba postów : 440
Skąd : z Marsa

     
Póki krwawi, jeszcze żyw, natomiast póki idzie, musi mieć cel. Całość sprowadza się do tego, że serce pije, krew krąży, mięśnie się dpinają - a csłokształt to stan, w którym jeszcze eiele można. Cóż jednak, gdy się zmierza do umieralni - jak w rozmowach z samym sobą nazywał lecznicę - jaki może być w tym cel, jeśli nie ostateczny? Ów lazaret - znów tytuł przyznany w głębi ducha - poprzez swą podłą atmosferę i zapach lekarstw napełniał go przerażeniem, a także obrzydzeniem, dlatego też do środka wstąpił z wymowną zwłoką, łapy z kolei stawiał ostrożnie, jakby usiłował uniknąć utknięcia w błocie.
Sam rozumiał się na medycynie na tyle, na ile bylo mu to potrzebne, nadto nigdy nie sprawdzając prawdziwości wpojonych mu do głowy dogmatów rodem spod domowej strzepy. Na ten przykład obecnie trzymał się myśli, że nie ma w jego stanie nic tragicznego, bo w takim razie nie odczuwałby bólu. Nie tylko teraz zresztą, tejże łapał się od powrotu z wyprawy przeciwko A'lel, bowiem była zmyślnie dobraną wymówką, dzięki której stronił od znachorów i szarlatanów. Zaś ból - cóż to wielkiego, nadzwyczajnego? Akceptował go jako towarzysza, nie pokładając się byle gdzie, swoje legowisko za to moszcząc kępkami trawy, coby na tej spoczywać, gdy wypoczynek był już naprawdę konieczny. Czas mijał, boki bolały, to był constans, za to doszły nowe czynniki, a mianowicie nawiedziły go fale bólu, rozprzestrzeniające się od karku w dół i wzwyż, uciążliwe, obok nich zaburzenia poczucia równowagi, wreszcie - skrzydła, dotąd cały Noishowy żywot bezużyteczne, jak gdyby okapły, zwiesiły się żałośnie z grzbietu.
Summa sumarum, widziadło, które było prawdopodobnie wilkiem, tym niemniej zmęczonym na tyle, iż sam nie potrafiłby tego stwierdzić, ukazało się w drzwiacj, strasząc wypalonymi śladami po tym, jak bogini Nocy go chwyciła i przypaliła na tyle dotkliwie, iż zwęgliła sierść i skórę, zaś wysoka temperatura uszkodziła i ciało, poparzenia trzeciego stopnia, powierzchnia około czterdziestu procent. Oprócz tego pokrywały go siniaki, a dzieło zniszczenia wieńczyły wyżej wymienione problemy z grzbietem i powierzchniami lotnymi.
- Dzień dobry! - zagrzmiał.
Riven
Dorosły

Riven


Male Liczba postów : 68

     
Przywiódł go nos - jak wspomniany nad Górami. Przywiodły go zapachy ziół, dziwnych płynów i śmierdzącego plastiku, który należał do kreatury, jakich nie zdołał poznać - ludzi. Woń niezbadanych przyrządów, starej gumy, krwi, potu, łez i wielu, wielu stworzeń. Kępy futra, które poranione wilki zrywały, szybko drepcząc do uzdrowiska - cierniste krzewy, niskie gałęzie były ich pełne. Poprowadziły go tutaj ślady, które wymacywał wrażliwymi poduszeczkami łap, w które zanurzał szpony. Nawet ciepłe. Uśmiechał się wtedy kątem pyska, pokryty kurzem i strudzony niedawną wędrówką. Choć gotowy był na więcej przeczuwał, że odpoczynek byłby wskazany - nie miał ochoty na bóle mięśni ani pragnienie czy głód. Krukon przysiadł mu na łbie, między parą dziwnych uszu, które doczepione do czaszki zostały szwami; podobnie zresztą i ostry ogon i szponiaste łapy. Szwy wyróżniały się, grube, czarne, wskazywały niedolę. Obmacał posadzkę, obwąchał ją ukradkiem, nim powoli wkroczył do środka. Poczuł duchotę, intensywny dym buchnął mu w pysk, z którego odlatywały skrawki kurzu i parę listków, które osiadły na nim podczas drogi. Zmarszczył nozdrza, blisko siebie mając spalone mięso. To nie była zgnilizna, której woń pamiętał nawet przyjaźnie. Nie przyprawiało go to o mdłości. Z ciekawości, z małym zaufaniem, że Kein kroczy za nim, zbliżył się do poparzonego mięsiwa i dmuchnął w nie ciepłym powietrzem, wprost z nosa. Nie tylko przypalone, swąd dymu drażnił mu język, przypominał kubkom smakowym o smakowitych kąskach, lecz na żywym. Również nozdrzami musnął futro biedaka, zastygł jednak, gdy natknął się na... pióra?
Pióra.
Może to ozdoba? Nie, jest ich zbyt wiele, zbyt ciepłe i zbyt żywe. Dziwadło. Być może takie samo jak on. Wilkor, o większy od biedaka, pochylił się nieco nad nim, ciekawie go obwąchując.
Noish
Dorosły

Noish


Male Liczba postów : 440
Skąd : z Marsa

     
Oczekiwał. Nie dłużyło mu się to niewdzięczne zajęcie, jednak protestowały jego łapy - poczynał kiwać się na boki, niby to stojąc w miejscu, a z drugiwj strony będąc pod ciągłą groźbą niekontrolowanego przemieszczenia, najprawdopodobniej ostro w dół. W ślad za nim, jednak w nieco innym rytmie, kołysała się kita, cudaczna grzywka opadała na oczy, pogrążył się stopniowo w stanie nieprzytmności, na tej samej zasadzie, co niektóre zwierzęta umykające od trudnych warunków zimowej pory w sen. Opadły mu nawet powieki. Oczami zresztą, załzawionymi, nie dostrzegał wiele, toteż przymknięcie ich odcięło właściwie jedynie tę odrobinę światła, której obecność odnotował. Inna sprawa, iż w owym stanie, gdy umysł hermetycznie zamykał się na to, co stare i znane, na wielokrotnie już przerabiane cykle, stawał się wręcz nadwraźliwy na zjawiska tchnące obcością.
Pierwszym imuplsem, komponentem odezwy do umysłu o przebudzeniu, zostało ciepło. Zaledwie początek stojący na czele szeregu następnych wydarzeń, jak podpowiasał instynkt, zmuszając zerknięcia na świat żywych. Następnym deputantem dotyk. Oba okraszone nową wonią.
Przyjął to do wiadomości, pochłonął, strawił w krótkim czasie i wówczas ścierpł w czymś, co lekiem może i nie było, za to tragiczną niepewnością, która niczym choroba toczy każdą świadomą istotę postawioną w ekstrawaganckiej sytuacji.
Odżył. Mięśnie spięły się jak za dotknięciem magicznej różdżki, zaś kończyny potrafiłynie tylko urzymać go w bezruchu, ale nawet pozwoliły mu odsunąć się zapobiegliwie. Doszedł do ostatniego punktu riposty, wydobywając z siebie głuchy warkot i zwracając się frontem do osobnika mianowanego w myślach od samego początku zaszczytnie - napastnik.
Marano
Latający Lekarz



Female Liczba postów : 803
Wiek : 23
Skąd : Severynia

     
//Przepraszam za zastój, wena się zbuntowała.
Pokiwała głową w odpowiedzi na słowa Lacie. Uznała, że słowa w tym momencie są zbędne. Nie miała pojęcia, co powinna rzec w tej chwili, więc postawiła na milczenie. Najprostszy i najlepszy wybór. Dokończyła proces opuszczania krwi i odczepiła rurkę, zamykając także otwór w wenflonie. Musiała chwilę odczekać, zanim go wyjmie. Krew wciąż była gotowa wypływać, pod koniec jednak w mniejszych ilościach. Odniosła woreczek ze szkarłatną cieczą w odpowiednie miejsce, a gdy wróciła - pozbyła się z łapki wadery wenflonu.
- Gotowe - oznajmiła ze swym szerokim promiennym uśmiechem. Pogładziła młodą po głowie jak córkę w ramach pochwały za odważne zachowanie. Dzielny pacjent, ot co. Userka pamięta, jak była jeszcze młodsza i dostawała naklejki od lekarza po każdej wizycie z takim właśnie napisem. - Do zobaczenia na kolejnej wizycie. Zdrówka życzę. - rzekła.
Do jej uszu dotarło głośne "dzień dobry", więc udała się w stronę wejścia. W rzekomej poczekalni dostrzegła dwa wilki, z czego jeden był znacznie większy od drugiego. Nie przejęła się tym jednak. Nie można oceniać nikogo po wyglądzie. Zaniepokoił ją warkot niższego basiora, którego kojarzyła. Ach, to ten, którego już kiedyś operowała wraz z Tempusem! Podeszła do niego.
- Witaj. Jestem Marano. - przywitała się grzecznie. Posłała samcowi uśmiech. Dostrzegła natychmiast oparzenia, które pokrywały jego ciało. Tak samo liczne siniaki. Zapach spalenizny dotarł do jej nozdrzy. - Och, chodź. Co się stało, biedaku? Kto ci to zrobił? - spytała, prowadząc go do łóżka. Po większego za chwilę wróci. Musiała zająć się najpierw tym w gorszym stanie. Usadziła członka Watahy Wody na wolnym leżu i obejrzała dokładnie wszystkie rany.
Lacie
Wieczny Dzieciak

Lacie


Female Liczba postów : 805

     
Oczywiście jej uwadze nie umknęły dwa samce, jeden, który posiadał skrzydła. Jedynie to, co zrobiła, to kiwnęła głową na "Dzień dobry", gdyż uważa, że aby sama otrzymała szacunek, powinna przekazywać go innym. Tak oto pomachała leniwie ogonkiem, by sprawdzić, czy jeszcze żyje. Żyje? Żyje. Dobra, czas zabierać wszystkie swoje graty i iść w nieznane jej dotąd tereny, chociaż miejsc odwiedziła całkiem sporo. Chyba nie zdąży odwiedzić ich wszystkich, ale niekiedy marzenia się spełniają. Tak oto podniosła się, gdy Lekarka powoli i ostrożnie wyjęła z jej żyły igłę oraz zamknęła woreczek. Po krótkiej chwili poczuła coś na głowie... Łapę kobiety? Zdziwiła się i to bardzo, gdy dorosła pogładziła ją po łbie... Jakieś dziwne uczucie...
Jedna czy dwie kropelki wypłynęły spod skóry, ale tylko tyle. Problemów ze krzepnięciem nie ma, więc nie ma powodu do płaczu. Skoczyła zgrabnie z łóżka, upadając na cztery łapy, jak to koty robią oraz podniosła się. Trochę jej siły ubyło, jakaś taka śpiąca się stała i troszeczkę zimno jej było - zwyczajne objawy po opuszczeniu krwi. Po chwili poczuła w powietrzu dziwny zapach... Zapach spalelizny, jednak inaczej pachnącej, niżeli kurczaka lub wołowiny. Wilczej?! Jeszcze bardziej zszokowana przejrzała wzrokiem obydwa wilki, a jak się okazało - jeden był większy, trochę dziwniejszy. Zauważyła, chociaż nie aż tak z bliska, szwy na ciele tego dużego (nie pod względem masy, lecz wysokości). Odwróciła się w popłochu ze zszokowanym sercem do drzwi. Czy to ma jakiś związek z pokonaniem tej boginki?
"Nie wiemy" - powiedziały wspólnie, będąc po stronie rozbitego lustra, czyli ich głowy. - "Jednak nic tu po nas".
- Do widzenia - tylko tyle zdążyła powiedzieć po tym, jak została pogłaskana po główce. Drzwi otworzyły się, gdy znowu lampa zaczęła ją grzać. Ale zaraz, zaraz... Wiatr wiał bardziej, niżeli wcześniej, a nad Krainą zbierały się szarawe chmury. Huk, kap, niczym strzelanie na wojnie. Co chwilę coś błyskało na niebie. Będąc zmuszona, młoda ubrała swój kaptur i ruszyła w dalszą podróż. Co z tego, że szarpało nią na prawo i lewo - dzielnie zdołała się utrzymać na nogach, pomimo lekkiego osłabienia.
Wilki są dziwne...
Noish
Dorosły

Noish


Male Liczba postów : 440
Skąd : z Marsa

     
Zaś Noishowi nawet nie śniło się, by zwlekać z pójściem do łóżka, przeciwnie, z miejsca chętnie wykorzystał sposobność oddalenia się od byczka, który - ku jego lekkiemu przerażeniu wyrażanemu mimowolnie spięciem mięśni - wykazał nim zainteresowanie. Nie potrafił pozbyć się niepokoju wywołanego tym faktem i jeszcze grawitując niezdarnie na nieposłusznych (naprawdę dzikich, nieokiełznanych, szalonych, niespokojnych!) łapach, spozierał za siebie, wykręcając łeb dopóki nie uniemożliwiały tego kosteczki, kostki i kości, upewniając się dzięki temu, gdzie obecnie znajduje się przyczyna jego nieprzyjemnych odczuć. Dopiero po zajęciu wygodnego miejsca pod okiem lekarki, kiedy całe troski musiały siłą rzeczy przejść na nią, a potem z kolei zniknąć całkowicie, zaczął usuwać z pamięci wspomnienia o Rivenie, zapominając, jak zapomina małe dziecko - w poczet tych, choć zasadniczo tak być nie powinno, skoro mógł się pochwalić porządną liczbą intensywnie przeżytych lat i ogromnym bagażem doświadczeń, tenże wilczurek w dalszym w ciągu się zaliczał. Odetchnął, jak przed dłuższą przemową, która w gruncie rzeczy byłaby wskazana, jeśli miał z najdrobniejszymi arkanami opisać przeżycia swoich ostatnich dni. Jednak zrobiwszy to, uświadomił sobie, że nie ma nawet sił na wychwalanie własnego męstwa.
- To po magii - wymamrotał dosyć niechętnie, a już na pewno bardzo niewyraźnie, co w sumie jest częstą przypadłością osób mamroczących i zmęczonych. -Magiczne oparzenia, a siniaki po upadkach... z dosyć niewielkich wysokości. Do tego boli mnie grzbiet, mimo że go sobie nie obiłem, boli tak po prostu. Nie mogę poruszyć skrzydłami, prawie nigdy nie mogłem niby poruszyć bardzo, a przenigdy latać, ale teraz nawet nie mogę ich złożyć na grzbiecie. - O ile wcześniej jego głos był zmęczony, teraz stał się ewidentnie smutny i znużony, jak gdyby życiem, jako że sprawa dotykała czułego a bolesnego punktu.
Arya Aemon
Latający Wilk

Arya Aemon


Female Liczba postów : 256
Wiek : 22
Skąd : A boja wiem?

     
Dosyć późno się tu zjawia,  gdyż od przywrócenia słoneczka i pokonania bogini minęło troszeczkę czasu. Miała,  jednak dylemat czy przejmować się sobą czy raczej nie.  W końcu,  jednak ciało coraz bardziej dawało po sobie znać wiec mimo myśli,  że będzie taka dzielna i silna to tu przyszła. Zwlekanie z przejściem tutaj najwyraźniej nie wyszło jej na dobre,  gdyż teraz była całkowicie wyczerpana i obolała...
Marzyła tylko,  by wreszcie móc chwilkę odpocząć,  odetchnąć... I by w końcu ból ustał.  Oczywiście nie będzie marudzić, jak to ledwo trzyma się na nogach i jak to czuje,  każdy swój mięsień, każdą nawet najmniejszą kosteczkę w swoim ciele.  I, że nienaturalnie głośno słyszy swój oddech,  każdy krok,  a nawet bicie serca.  Przed oczami migały jej czarne plamki, a łapy drżały. Jej skrzydła bezwładnie, bez życia suneły po ziemi ciągnące przez nią.
Mimo tego wszystkiego dumnie uniosła pierś i rozejrzała się. Zapach przypalonej sierści i ciała wypełnij pomieszczenie. Starając się,  by jej głos brzmiał jak najpewniej i spokojnie otworzyła pyszczek.
-Dzień dobry! - Odrzekła lecz jej starania poszły na marne,  gdy głos jej za drżały i lekko się zachwiaładnie.  Niezbyt elegancko przyklapnęła na ziemi i zwczesna głośno powietrza.  Nagle kątem oka dostrzegła kogoś.  Odwróciła głowę w danym kierunku i spojrzała na basiora, który razem z nią i reszta wilków był przy ataku na A'lel. Nie mając już siły,  by wstać i się z nim należycie przywitać tylko kiwnęła do niego głową z szacunkiem.
Próbowała złożyć skrzydła,  ale nie dość, że jeszcze nad nimi w pełni nie panowała to dodatkowo jej wymianę ciało już  całkiem odmówiło jej posłuszeństwa.  Zrezygnowała więc z kontynuowania tego i po prostu spróbowała je jakoś przysunąć do siebie łapką, bo aktualnie leżały rozwalnia na całej podłodze. Zirytowana przesunęła się pod samą ścianę.
Lee
Łowca

Lee


Male Liczba postów : 567
Wiek : 26

     http://theblackstarwolf.deviantart.com/
Lee dreptał sobie spokojnie pośród gęstwin lasu, które otaczały ten... niezbyt wesoły przybytek, a jednak tak konieczny. Przynajmniej równowaga pomiędzy szczęściem a rozpaczą zostaje zachowana. Słońce przedzierające się pomiędzy liśćmi przyjemnie grzało go w jego obolałe plecki, bo stare rzecz jasna. W końcu zza n-tego zakrętu po n-tym drzewie ujrzał tą niepocieszną chatkę, westchnął wdychając drażniący zapach lekarstw, ziół i innych chemikaliów. Jak mus to mus, trzeba dbać o swoje zdrowie, wyprostowawszy się przekroczył progi Lecznicy i zajrzał do środka; widok niezbyt ciekawy albo raczej... nieprzyjemny. Kolejka, ranni, niektórzy poważnie... Ale chwila, moment. Pożar jakiś był czy jak? Dwoje wilków (i to na dodatek skrzydlatych!) wyglądało na powiązanych ze sobą w jakimś wypadku. Obstawiał na początku na pożar, ale jego zmysł łowcy podpowiadał, że to mało prawdopodobne, zwłaszcza kiedy przyjrzeć się basiorowi, który miał tylko boki poważnie poparzone. Walka? Naah! Na pewno nie. A może? Samo słońce się nie odsłoniło.
- Witam... Nie przejmujcie się mną, ja poczekam. - Jako że był chyba jednym z nielicznych, którzy mogli chodzić o własnych siłach. Podszedł do Marano, która była świeżo upieczoną lekarką po jego teście. - Witaj, widzę, że od razu do ciężkiej pracy. Jak idzie? Pomóc w czymś? - Zadając drugie pytanie zszedł wzrokiem z Marano na Noisha, Woda, jego wataha. Zmrużył oczy zamyślony tym co mogło mu się przytrafić jednak nie pora była aby zadawać pytania, wyglądał na zbyt zmęczonego.
Taimi
Dorosły

Taimi


Female Liczba postów : 303
Wiek : 27

     
Przyszła. Powoli i jakby niepewnie nacisnęła klamkę, popychając (tudzież pociągając) drzwi. Wyglądała na całkiem zdrową i tak też było. Pewnie z jej dolegliwościami powinna była odwiedzić oddział psychiatryczny, jednak chyba nie ma obecnie nikogo, kto by go prowadził. Kaptur standardowo miała naciągnięty na czoło, tak, że ledwo co widziała na pół metra przed sobą, musiała trzymać nisko łeb, aby cokolwiek dostrzegać. Patrzyła pod łapy, aby przypadkiem kogokolwiek czy czegokolwiek nie rozdeptać. Nie wiedziała, kogo  powinna szukać ani kto zajmuje się lecznicą, była w niej chyba jeden tylko raz, kiedy to jej brat dostał po łbie. Dość dosłownie. Z jej winy, ale młoda była i głupia.
- Dzień dobry? - przywitała się niepewnie, zrzucając zgrabnym ruchem łepetyny kaptur. Miała wrażenie, że znajomo tutaj pachnie... Możliwe, że lekami? Poruszyła dyskretnie nozdrzami... NIe, to zdecydowanie nie charakterystyczna woń lekarstw ani środków do dezynfekcji. To zapach wilka. Jednak dawno nie czuła tego zapachu, nie zidentyfikowała go więc od razu, ba, w zasadzie nie zidentyfikowała go od razu. Rozejrzała się więc po lecznicy, jednak nie ujrzała żadnej znajomej mordki. W końcu Noish zmienił się, widzieli się... dawno temu... bardzo. Wyrósł od tamtej pory. Marano była jedynym stworzonkiem (poza nierozpoznanym samcem), które chyba miała kiedykolwiek okazję spotkać.
Riven
Dorosły

Riven


Male Liczba postów : 68

     
Och. Cofnął pysk, spory - bo i sporym samcem, być może największym w tym miejscu, prócz jednego samca, którego pięć ogonów także mogło zainteresować Rivena. Skąd to warczenie? Przypominało mu to, a jakże, dzikie i nieświadome świadomości, nie znające własnego ja, wilki, które przerabiali na skóry i trofea; choć to czaszki i szkielety pokonanych przeciwników własnego gatunku nosili na cześć swojego zwycięstwa, znak triumfu. I choć Riven stracił szkielet swojego wroga, liczył, że kiedyś zdobędzie nowy - a także nową partnerkę i szczenięta, których mógłby uczyć wygładzania futer, wyskrobywania tłuszczy i polowań (pomimo, że szpony ograniczały jego możliwości biegu, wciąż potrafił polować!), języka i kultury, choć tak brutalnej i w dotyku lepkiej; drażniącej nozdrza wonią metalu, a język broczącej krwią. Choć kultura mówiła, ażeby nie cofał pyska, wycofał się - wilki nie uznawały tego za słabość ni strach. Nie mógł przyjąć tego zwyczaju, lecz panował nad nim rozsądek, który więził jego bestię w łańcuchach świadomości. Usunął się pod ścianę, choć nie spędził tam za wiele czasu, ani nie zagrzał miejsca. Wilków przybywało, każde miękkie, ciepłe ciało, obarczone futrem, przywodziło za sobą nową woń - niektóre przypominały mu świeże mięso, nim zastępowała je woń znana mu od szczenięcia. Nie chcąc myśleć o wilczym mięsie skierował pysk w stronę szafek, skąd dobiegały inne zapachy, również interesujące, nie powodujące zaś napływu śliny do pyska. Zbliżył się do półeczek i przysiadłszy obmacał je jedną z łap, by poznać ich budowę. W pomieszczeniu było zbyt głośno by trik nietoperzy zadziałał. Odnalazł ciekawe rzeczy: pojemniki o gładkich ściankach, twarde i wytrzymałe, których zamknięcie zdawało się być zablokowane czymś miękkim, okrągłym. Delikatnie powziął jedną z fiolek w łapę, nie znając przedmiotu i obwąchał. Wyczuwał zamknięte w niej zioła i ich także nie znał. Po napływie woni krwi, potu i walki uznał, że wiele jest tutaj potrzebujących. Odłożył fioleczkę i oblizał pysk, tuż po tym, jak usunął z niego za pomocą łapy resztki kurzu.
Marano
Latający Lekarz



Female Liczba postów : 803
Wiek : 23
Skąd : Severynia

     
//Jezusie, pół Krainy nagle choruje! Ja tu nie wyrobię! Post będzie dość krótki, wybaczcie.
Marano słuchała uważnie basiora, który udzielał odpowiedzi na jej pytanie. Skinęła łbem na znak, że zrozumiała go. Ech, magia. Znów magia. Nienawidziła jej odkąd natknęła się na Lacie i jej problemy z podwójną osobowością. Bo chyba to jej dolegało. Nie pamiętała. Wiedziała jedynie, że wadera zjawia się tu od czasu do czasu na proces opuszczania krwi, i tyle. Słysząc przyjemny dla ucha głos swego egzaminatora, odwróciła ku niemu wzrok. Uśmiechnęła się szeroko; serdecznie i przyjacielsko, jak do starego dobrego przyjaciela.
- Witaj, Lee. Owszem, od razu rzuciłam się na głęboką wodę, że tak to ujmę. Ale daję sobie radę, naprawdę. Jeżeli będę potrzebowała pomocy to dam ci znać. - odparła pogodnym tonem, choć sytuacja w jakiej się znajdowała wcale nie była przyjemna. W Lecznicy pojawiało się coraz więcej wilków wymagających opieki medycznej, której ona jako jedyna mogła im udzielić.
Zachowywała zimną krew i nie poddawała się panice. Na każdego przyjdzie kolej. Wszystkich uzdrowi. Jak nie teraz, to później. Nie pali się, nikt jej nie goni. Najpierw musiała zająć się obolałym pacjentem, nieco spieczonym. W tym wypadku wysmarowanie kremem z filtrem nie było skuteczne. Przyniosła maść, którą wysmarowała siniaki. Gorączkę oparzeń zbiła za pomocą woreczków z kostkami lodu, a potem przemywała je odpowiednim naparem, uprzednio osuszając zranione miejsca gazą jałową.
- No, mój drogi, teraz zabiorę cię na prześwietlenie. Sprawdzimy, co z twoimi kostuchami nie tak i zajmiemy się tym odpowiednio. - podsunęła maszynę, ustawiła go odpowiednio i zrobiła zdjęcie rentgenowskie. Odsunęła przyrząd i dała pacjentowi chwilę odsapnąć. Zanim zerknie na fotografię, zajmie się kolejnym stworzeniem. Podeszła do Aryi. Aryi Aemon. Nie wyglądała najlepiej, a najcięższe rany chciała mieć za sobą. Zaprowadziła skrzydlatą waderę do wolnego łóżka, lecz nim zniknęły z pola widzenia innych, rzuciła jeszcze głośno: - Moi drodzy, spokojnie! Wszystkimi się zajmę, bądźcie cierpliwi!
Kiedy wilczyca znalazła się już na wolnym posłaniu, Marano zadała jej podstawowe pytanie:
- Co ci dolega, skarbie? - zwróciła się doń pieszczotliwie, by wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy. Bądźmy szczery, Baranek nie potrafiłaby skrzywdzić nawet muszki. Uśmiechnęła się.
Lee
Łowca

Lee


Male Liczba postów : 567
Wiek : 26

     http://theblackstarwolf.deviantart.com/
Zuch dziewczyna! Były to pierwsze słowa, które wpadły mu do głowy patrząc jak Marano sobie dzielnie daje radę z obsługą swoich "klientów", choć do takiego określenia trochę im daleko, mimo wszystko. Coby za bardzo głowy nie zawracać kiwnął swoją na znak, że rozumie i odszedł na bok, bo zdaje się, że stał na środku. Usiadł koło ciekawego osobnika, wzrostu wyższego od innych tutaj zebranych, ciemny basior, ślepy i bez oczu. Miał wrażenie, że nie był on do końca wilkiem, z racji na swoje rozmiary, dosyć intrygujące. Mieszanka? Z gryfem? Naah. To niemożliwe. Lee słysząc swoje myśli sam się skrzywił z obrzydzenia, taki widok, pfe!  
Widząc, że osobnik ten jest ślepy i to jak bada środowisko otaczające go wokół bezceremonialne mu się przyglądał, nawet się nie wstydząc tego co robił. Może i nie było to zbyt kulturalne zachowanie aczkolwiek nie mógł on nawet o tym wiedzieć więc nie ma w tym nic złego. Tak, tak, tak to sobie tłumacz starcze. Ech. Chrząknął aby zwrócić jego uwagę na siebie.
- Witam...? - Nie był nawet do końca pewny czy potrafi mówić.
Noish
Dorosły

Noish


Male Liczba postów : 440
Skąd : z Marsa

     
Nie narzekał. Nie żeby nie widział w tym celu, od zawsze uważał to za najlepsze remedium na każdą dolegliwość, jednak nie mógł się na to zdobyć - nie mógł się zdobyć prawie na nic, kiwając się w pobożnym skupieniu to w przód, to w tył, z taką wytrwałością, jakby od tego zależały losy świata. Przy tym niedużo, by nie narażać biernego aparatu ruchu na nieprzyjemności. Ostrożnie "włączył system wentylacji", więc do dotychczasowego układu doszedł akompaniament świstliwego oddechu, w swej głębokości mocno rozpychającego klatkę piersiową. Głowę trzymał na jednej wysokości, kark mając napięty, bacząc non stop na dobro swego przenajświętszego kręgosłupa.
I czekał, przez te zabiegi przygotowany nawet do długiego oczekiwania; z taką perspektywą właśnie się liczył, jako że kilka taktycznych rzutów okiem po kątach lecznicy prorokowało zmorę wszech czasów znaną jako kolejki. Nie szkodzi. Był w nastroju na... na wszystko, cokolwiek trzeba przebyć.
Arya Aemon
Latający Wilk

Arya Aemon


Female Liczba postów : 256
Wiek : 22
Skąd : A boja wiem?

     
Spojrzała niepewnie na wilczycę, która do niej podeszła. Wydawało jej się, że ostatnim razem jak tu była to był tutaj ktoś inny. Chwila... Jak tamta wadera się nazywała? Lea? Chyba tak. Ciekawe, gdzie teraz jest. Ostatnio widziała ją, kiedy atakowali A'lel. Może coś jej się stało? Próbowała sobie przypomnieć czy stało się tam coś co mogłoby to wyjaśnić, ale na nic nie wpadła. Pokręciła gwałtownie głową w odpowiedzi na swoje myśli. To nie jej sprawa, nie będzie znowu wściubiać nosa w nie swoje sprawy. Nawet jeśli była tego tak strasznie ciekawa.
Po chwili przypomniała sobie pytanie zadane przez wilczycę. Uśmiechnęła się do niej szeroko, jednak wszystko popsuł mamy grymas, który pojawił się równocześnie, spowodowany nagłym bólem kręgosłupa. - Trochę się obiłam i... Podsmażyłam. Można powiedzieć, że boli mnie wszystko, ale chyba najbardziej grzbiet ...- No wlasnie chyba. Trochę trudno było to stwierdzić, kiedy czujesz dotkliwie, każdą cześć ciała. Nic też dziwnego, że wspomniała przede wszystkim grzbiet, bo w końcu ile razy na nim wylądowała? Dodatkowo na nim i na brzuchu miała zapewne najwięcej oparzeń.
Przyjrzała się stojącej przed nią wilczycy. Czy przypadkiem już jej, gdzieś nie widziała? Chwila... Może ona też była w lecznicy, kiedy była tutaj ostatnim razem? Nawet jeśli to w ogóle wymieniły ze sobą chociaż jedno słowo? Raczej nie. Arya nie była w tedy zbyt rozmowna, lecz teraz to się zmieniło... A przynajmniej po części. Wracając do tematu nie była jednak pewna swych podejrzeń, bo ostatnio wadera nie była w zbyt dobrym stanie, właściwie ledwo żyła, ale jakoś udało jej się przetrwać. W każdym razie mogło jej się w tedy tylko wydawać lub nie. Miała teraz mętlik w głowie, myślała o zbyt wielu rzeczach jednocześnie.
Riven
Dorosły

Riven


Male Liczba postów : 68

     
Zbliżał się. Zbliżał się. Kra! Kwa! Kra!
Krukon wybudził się z ponurego milczenia, ledwo widoczny, skryty pomiędzy dorodnymi uszami, czarny jak noc, a głośny, jakby ktoś wyjadał mu żywcem bebechy. Zakrakał, zakwakał, gdy nieznajomy zaczął się zbliżać, na podobieństwo alarmu. Źle się paczał - oj tak, za długo krukon naliczał spojrzenie, którym Lee badał Rivena. Wilk budował w nim niespokój.
Kwa!
Riven odwrócił pysk, sam słysząc nadchodzące kroki. Słuch miał boleśnie wyostrzony, dlatego gdy tylko uniósł łapę i poruszył szponami ptak zamilkł, niemalże w połowie kolejnego ostrzeżenia. Tak, to było ostrzeżenie i wilkor w krótkim momencie spostrzegł (hę?) dlaczego. Wilk wydawał się mniejszy, wskazywało na to powietrze, które docierało do pyska Rivena. Było świeże; lekki wiaterek, który wpadł przez wejście. Wilk go nie zasłaniał, nie blokował większej porcji. Musiał być mniejszy. Kroki wskazywały, że nie jest tak chudy, jak niektóre futrzaki były drobne; zaś zapach. Och, zapach! Już wiedział, co ptaszątku się nie podobało. Zapach był przedziwny - wyczuwał chemię, nieznaną substancję, która zdawała się wydobywać wraz z oddechem wilka. Zmarszczył nos, niewiele dając poznać po samym wyrazie pyska. Chrząknięcie zwróciło większą porcję uwagi, dlatego też przekrzywił pysk tak, jakby mógł na Lee spojrzeć - patrzyłby teraz na niego i tylko na niego. Głos wskazywał na samca. Troszkę niepewnego.
- Dziwny zapach ze sobą przynosisz. - oznajmił, delikatnie oblizując pysk, ukazując lazurowy jęzor. Zbyt często to robił; jak wąż. - W tym miejscu się leczycie... Bez uwagi na stado?
Przekrzywił sporej wielkości łeb. Nie, te wilki były różne. Każdy z inną wonią - lecz niektóre łączył ten delikatny, bardzo delikatny, element, jakby należały do tego samego stada. Oj tak, zapewne dzielą się na watahy... Lub rodziny. Może klany, może rody. A może to tylko zbieg okoliczności? Nie. W to ostatnie nie wierzył.
- Nie walczycie między sobą. Wataha na watahę, rodzina na rodzinę, ród na ród. - dodał, na końcu z brzmieniem, jakby było to pytanie, lecz niepewne i delikatne. Samo zdanie czekało na swoje potwierdzenie. Krukon usadowił się wygodniej, tuż obok jednego z uszu; czerń jego piór podkreślała również czarne szwy.
Taimi
Dorosły

Taimi


Female Liczba postów : 303
Wiek : 27

     
Siedziała cicho niczym mysz pod miotłą, obserwując jedynie wydarzenia, rozgrywające się w lecznicy. Tłum nie przeszkadzał jej, jednocześnie jednak nie był także tym, czego pragnęła; pozostawała w neutralnym do niego stosunku, rzec by można. Na jej pyszczku gościł tylko niewinny uśmiech, wywołany prawdopodobnie myślami szalejącymi po jej mózgownicy, bo przecież siedząc na uboczu na pewno nie szczerzyłaby się do kogokolwiek. Nikt też nie opowiadał jej kawałów czy innych anegdot, które mogłyby być idealnym tłumaczeniem dla tegoż grymasu, w najlepsze poczynającego sobie na wargach samicy. Jej uwagę przykuł nieco większy - jak wnioskuję po treści postu, KP ogarnę w najbliższym czasie, słowo - basior. Zachowywał się dziwnie, ot, jakby był nieco mniej "cywilizowany". A może to jedynie skojarzenia niańki? Poprawiła kaptur, pozwalając opaść mu swobodnie na ramiona samicy. Jej brązowe ślepia, pozbawione źrenic, wyglądające na puste, skierowały się następnie na sylwetkę Lee'go. Miała wrażenie, że gdzieś go widziała - najprawdopodobniej jej się przywidziało. Finalnie przeniosła wzrok na uwijającą się Marano, do której też po chwili podeszła, trzymając się od niej jednak na tyle daleko, by nie krępować jej ruchów ani nie przeszkadzać w wypełnianiu obowiązków.
-  Witaj, Marano. Widzę, że szkolenie zakończone? Gratuluję - zagaiła. Pamiętała swój test oraz w pamięci zapadły słowa uskrzydlonej wadery. Wspominała o szkoleniu się na lekarkę. Obecnie Taimi nie zauważyła kogokolwiek, kto mógłby być jej nauczycielem, więc podejrzewała, że Marano awansowała. Być może zła to droga dedukcji, ale nie ma czasu na rozpatrywanie taimiśkowych zdolności logicznego myślenia.
-  Może jestem w stanie jakoś Ci pomóc? Widzę, że masz tutaj niezły ruch... - zauważyła. Nie wiedziała w końcu, że Lee zapytał dokładnie o to samo jakąś chwilę temu. Nie zwykła podsłuchiwać rozmów.
Marano
Latający Lekarz



Female Liczba postów : 803
Wiek : 23
Skąd : Severynia

     
Marano przybrała zabawną zamyśloną minę, kiedy pokiwała głową, dumając jednocześnie nad dziwną przypadłością, która spotkała już dwa wilki. Identyczne objawy: bóle grzbietów, poparzenia, liczne siniaki... Musiała te fakty skleić w jedną spójną całość, by coś realnego z tego wynikło. Ach, ale nikt przecież nie mówił, że w tej krainie dzieją się rzeczy normalne. Ze zmarszczonymi brwiami przyjrzała się dokładniej ranom. Dobrze, czyli ta sama taktyka, co w przypadku Noisha. Na siniaki maść, na poparzenia - odpowiednia substancja, której jej jeszcze trochę zostało, na całe szczęście. Wcześniej zbiła temperaturę za pomocą lodu i osuszyła mokre miejsca. Zamontowała wenflon wilczycy i podłączyła ją do kroplówki, by Arya mogła odzyskać siły. Niezbędne witaminy i inne sprawy.
- Odpoczywaj. Zostaniesz tu jakiś czas, przywrócimy cię do życia. Będziesz zdrowa jak rybka. - skwitowała z uśmiechem, klepiąc ją po głowie niczym dobra cioteczka. Zaśmiała się nawet dla zaakcentowania swych słów, które miały podnieść skrzydlatą waderę na duchu. Trzeba pocieszać pacjentów! Popatrzyła na Taimi, kiedy ta znalazła się opodal Marano. - Witaj, Tai! Ach, dziękuję. Nie było łatwo. Egzaminator nieźle dał mi popalić na teście. A to ci zabawne, niedawno Lee pytał mnie o to samo! Póki co nieźle sobie radzę, ale jeśli będę potrzebowała wsparcia to dam znać. - puściła do niej oczko. - Skoro już tu stoisz, powiedz mi, co ci dolega, że postanowiłaś odwiedzić Lecznicę?
Noish
Dorosły

Noish


Male Liczba postów : 440
Skąd : z Marsa

     
W jego głowie - i w życiu poniekąd - urodziło się kilka błahych myśli. Po pierwsze, zdał sobie sprawę, że nieco sapie przy oddychaniu, następnie uczuł z tego tytułu lekkie zawstydzenie (czy on jest jakimś dogorywający rekonwalescentem, żeby aż tak zwracać na siebie uwagę, takie dźwięki wydawać? Pfe, nie wypada!), kolejne przyszło niezadowolenie. Następnie wstrzymał oddech, w pierwszym absurdalnym odruchu, by zaraz zacząć oddychać powolutku, płyciutko, jak najciszej. Ale więcej o tym nie myślał.
Rozejrzał się, stanął z postania na łapy, akurat bez zamiaru odbywania pieszych wycieczek, natomiast chcąc się trochę rozejrzeć. To chyba zdrowiu nie zaszkodzi, zdecydował. Tylko troszkę się rozejrzy. Najwyżej potem przeprosi ładnie panią lekarkę, bardzo miłą zresztą. Przeszedł kroczek, zamrugał, parsknął krótko a wesoło, co czasem zastępowało u niego śmiech czy uśmiech, a że wyrażało radość - chyba mówić nie trzeba. Ogromny samiec, którego zdążył już poznać, Arya, która była mu druhem na wyprawie, to już widział, lecz - Taimi! Znał, userka jest tego pewna, chyba aż tak się nie pomyliła, pamiętał, lubił mocno, mocniej.
- Taimi! - zawołał potężnym głosem (od razu zdrówko wracało), chcąc na siebie zwrócić uwagę, nota bene nie tylko dawnej znajomej; spojrzeniami wszystkich innych też by nie pogardził, rozkoszował się mnogością zainteresowanych.
Taimi
Dorosły

Taimi


Female Liczba postów : 303
Wiek : 27

     
Odpowiedziała Marano z uśmiechem, bo dlaczego miałaby zatracić tę niewielką namiastkę pozorów pozytywnych emocji, wykrzesaną z trudem iskrę, równie niełatwo utrzymywaną.
- W zasadzie nic wielkiego... Potrzebuję drobnej pomocy, jakiś proszków, ziołowych chociażby, które pomogłyby uspokoić skołatane nerwy - rzekła cicho, nieco jakby ze wstydem. Bo wstyd był, owszem. Wstydziła się wyciągać łapkę po pomoc, obawiała się, że Marano posądzi ją o nieradzenie sobie w ramach zdobytej tak niedawno funkcji. Niania nie powinna 'wysiadać', bo jaki by załamaniem przykład podopiecznym dała? Wstydziła się tego, że musiała poprosić o pomoc, bo wbrew pozorom wcale nie przychodzi to łatwo. Wstydziła się, iż jest słabsza, niż sądziła. Poza tym dodajmy do tego nadmiar myśli, nie zawsze pomagających się pozbierać - i mamy komplet. Wysiliła się niemało, by uśmiech nie zniknął szybciej, niż byłoby to koniecznym, aby zachować pozory.
Poruszyła nagle uchem. Czyżby ktoś ją wołał? Niemożliwe. Musiała się przesłyszeć, świetnie. Już miała poprosić lekarkę o coś, co mogłoby pozbawić zmęczony umysł halucynacji, kiedy go ujrzała... Chwilę zajęło, nim zyskała pewność, że to na pewno on.
- Noish? - spytała niepewnie, nieco mrużąc oczy. Przeprosiła medyka, by ruszyć w stronę samca. Zdawało się, że ostatnio widziała go jako nastolatka, tak coś userce się po łbie rozbija. Uśmiechnęła się znowu, tym razem przyszło jej to łatwiej, nieco naturalniej, choć w grymasie tym nadal istniała pewna smutna nuta.
- Tyle czasu... - zauważyła pogodnie.
Marano
Latający Lekarz



Female Liczba postów : 803
Wiek : 23
Skąd : Severynia

     
Przyglądała się ze spokojem Taimi. Wiele wiedziała o psychice stworzeń zamieszkujących Krainę. Do osób z kruchą należało podchodzić spokojniej i łagodniej. A wadera stojąca tuż przed nią właśnie tak się prezentowała. Nie sądziła, że nie jest odpowiednią osobą do pełnienia roli Niańki. Absolutnie! Każdy miewa słabsze chwile. Gdyby twierdziła, że sobie nie poradzi, nigdy w życiu nie mianowałaby jej opiekunką do najmłodszych mieszkańców naszych majestatycznych terenów.
- Rozumiem... Może zaczekasz aż pomogę tym, którzy cierpią najbardziej z zewnątrz i porozmawiamy na spokojnie o tym, co cię trapi? - zaproponowała ostrożnie, by nie zrozumiała jej w zły sposób. Nie twierdziła, że Tai to wilczyca chora psychicznie, broń Boże! Wyrzucenie z siebie negatywnych emocji dobrze działa na zszargane nerwy. - Znajdę jakieś leki na uspokojenie, które ci pomogą. A teraz usiądź i czekaj spokojnie. - poleciła.
A potem obserwowała, jak wilczyca idzie w stronę basiora, który wypowiedział głośno jej imię. Odwróciła się w ich stronę. Noish! Noish, który miał się nie ruszać dopóty, dopóki do niego nie wróci! Westchnęła ociężale, kręcąc głową. Marano ruszyła z miejsca i podeszła do rozmawiających wilków. Zawsze jakieś komplikacje.
- Przepraszam, że przerwę tę uroczą pogawędkę, ale - jak mniemam - pan miał leżeć i czekać aż wrócę ze zdjęciem. Możesz mieć poważnie uszkodzony kręgosłup, a swoim zachowaniem jedynie szkodzisz własnemu zdrowiu. Wróć, proszę, do łóżka, Taimi raczej nigdzie nie ucieknie. - popatrzyła na basiora surowym wzrokiem. Nerwowa reakcja była wynikiem troski o zdrowie pacjentów, za które to właśnie ona odpowiadała.
Whiskey
Dorosły

Whiskey


Male Liczba postów : 407

     
Niespiesznym, kulawym krokiem przybył do Lecznicy Whiskey. Widocznie własna wiedza i doświadczenie nie wystarczyły, aby wyleczyć jego połamane przez dziwną bestię kończyny, które teraz zrosły się o tyle niefortunnie, że utrudniały białemu wilkowi bieganie, a nawet szybsze chodzenie, no i od czasu do czasu nieprzeciętnie go bolały. Pewnie powinien był pojawić się tu już znacznie wcześniej, ale ciężko wyjaśnić takiemu uparciuchowi, że lekarze wcale nie chcą go zabić, a pomóc i naprawdę znają się na medycynie lepiej niż on sam. Znacznie lepiej. Ale dobrze, że wreszcie odnalazł drogę i oto jego oczom ukazała się upragniona Lecznica. Ostrożnie popychając drzwi do budynku, Whiskey nieufnie zajrzał do wnętrza - było ono bowiem niezwykle szpitalne. Preferował raczej naturalne metody leczenia, to jest odurzanie się odpowiednimi ziołami przeciwbólowymi i czekanie, aż samo się naprawi. Jednak skoro niezawodna metoda tym razem zawiodła, chcąc nie chcąc musiał tu przyjść.
- Dzień dobry - rzekł głosem spokojnym i opanowanym, sprawiającym wrażenie wręcz znudzonego czymkolwiek, co się dookoła działo, czy to koniec świata czy cokolwiek innego.
Marano
Latający Lekarz



Female Liczba postów : 803
Wiek : 23
Skąd : Severynia

     
Skoro Lee nieobecna, a Riven zrezygnował z postaci to chyba można zająć się kolejnym pacjentem! Załóżmy, że kiedy już mogła to zaprowadziła Noisha z powrotem do łóżka (uwzględnij to w wybranym momencie, moja miła!). Sprawdziła zdjęcie. Dostrzegła coś niepokojącego. Skręcenie odcinka szyjnego. Tam doszło do ukruszenia kości. Niewielki odłamek uciskał nerwy. Niewątpliwie właśnie odkryła powód boleści. Narkoza, potem czekanie i działanie, kiedy pacjent zapadł w sen. Operacja przebiegła pomyślnie. Uprzednio przewiozła go na pustą salę, by nie robić tego wśród innych. Wyjęła ów kawałek i... to właściwie tyle. Zszyła wszystko po wykonaniu swego zadania. Przewiozła go z powrotem na poprzednią salę, gdzie byli inni pacjenci. O wszystkim go poinformuje, kiedy się zbudzi.
Do jej uszu dobiegło grzeczne przywitanie dobiegające od strony wejścia do Lecznicy. Energicznym krokiem ruszyła ku potrzebującemu pomocy basiorowi. Szybka reakcja to podstawa. Błyskawicznie znalazła się przy nim. Jako lekarz nie mogła sobie pozwolić na zwlekanie.
- Witaj, witaj. Pozwól za mną. - rzekła i poprowadziła Whiskey'a do wolnego łóżka. Usadziła go i przyjrzała mu się dokładnie; nie robiła tego jednak w sposób przerażający - nie wlepiała w niego swych ślepi i nie wierciła w nim niewidzialnej dziury. Po prostu lustrowała samca o jasnym futrze wzrokiem z uwagą, by niczego nie przeoczyć. Na pierwszy rzut oka żadnych poważnych ran. Bynajmniej nie na zewnątrz. - Co ci dolega, kochany? - spytała serdecznym tonem, uśmiechając się doń promiennie. Delikatnie poruszyła krańcami swych pierzastych skrzydeł. Teraz trzymała je ostrożnie rozchylone, a nie przyciśnięte ciasno do ciała, jak to miała w swym zwyczaju.
Whiskey
Dorosły

Whiskey


Male Liczba postów : 407

     
- Ehm... - odmruknął początkowo samiec, orientując się w sytuacji. Postać wilczycy, która się do niego odezwała nieco go skrępowała. Przede wszystkim była to samica, nigdy zbyt dobrze sobie z nimi nie radził, nie chcąc wyjść na gbura ani nic z tych rzeczy. Po drugie, ona miała skrzydła. Nie żeby nigdy nie widział skrzydlatych wilków - zawsze jednak wydawały mu się dziwnie nienaturalne, w końcu one latały, a normalnie wilki chyba żyją na ziemi. Mimo to pysk samca pozostawał niewzruszony, kiedy lekarka - bo niewątpliwie samica tu pracowała, skoro zainteresowała się jego obecnością - prowadziła go do wolnego łóżka. Usiadł na nim ostrożnie, nieufnym wzrokiem ogarniając całe pomieszczenie. Zaraz jednak pytanie Marano przywróciło go do rzeczywistości i skupił wzrok na niej, a raczej gdzieś na okolicach jej ucha. Czy czubka głowy? Chyba patrzenie prosto w oczy za bardzo by go denerwowało, a Whiskey wolał pozostać niewzruszony.
- Spadłem jakiś czas temu z urwiska i trochę się połamałem - odpowiedział zgodnie z prawdą na pytanie samicy. - Chyba coś się źle zrosło - uzupełnił lakonicznie, resztę pozostawiając lekarce.
Marano
Latający Lekarz



Female Liczba postów : 803
Wiek : 23
Skąd : Severynia

     
Wysłuchała samca cierpliwie, uśmiechając się doń i stwarzając pozory sympatycznej, wiecznie roześmianej, pozytywnej. Fakt faktem - nie należała do wilków ponurych, raczej wpisywała się w grono tych przyjacielskich, ale wobec pacjentów musiała wykazywać się pozytywnymi emocjami z dużą szczególnością. Skinęła głową, marszcząc również przy tym brwi.
- Rozumiem, że stało się to dawno? Mój drogi, już wtedy należało przybyć do Lecznicy. Teraz zapewne wynikło z tego wiele powikłań. - pokręciła głową, a słowom jej towarzyszyło głośne westchnienie. Brak jakiejkolwiek odpowiedzialności zawsze działał na nią w taki sposób: wywoływał irytację. Cóż, Marano była istotką, która z największą przyjemnością przygarnęłaby pod swój dach wszystkich potrzebujących, poczęstowała ciastkami i herbatką, zaserwowała dobrą radę, doprowadziła do stanu zdrowia godnego rybki i wypuściła z receptą na witaminki. Dobre serce niejednokrotnie ściągało na nią liczne kłopoty, nigdy jednak nie nauczyła się uważać na tych, którzy to starali się wykorzystać jej wrodzoną dobroć. - Mogę poznać twoje imię? Chciałabym się do ciebie jakoś zwracać, zamiast wciąż używać zwrotów bezosobowych. Mnie nazywają Marano. Powiedz mi, proszę, jak mocny ból w skali od jednego do dziesięciu odczuwasz, gdy się poruszasz, jaki jest, kiedy siedzisz i jaki - gdy się łapami wcale nie posługujesz. - rzekła, a uśmiech, który zniknął tymczasowo z jej pyszczka powrócił znów.
Sponsored content